Do Rumunii w pierwszych tygodniach wojny przedostało się około 50 tysięcy żołnierzy, w tym ponad 3.600 generałów i oficerów. Wielka była wówczas pomoc bukowińskich Polaków.
Wieczorem 17 września 1939 roku przed zaporami na polsko rumuńskiej granicy zatrzymała się kolumna samochodów. Kilka godzin czekały na podniesienie szlabanu. Kolumna ruszyła w miejscowości Kuty na drugi brzeg Czeremoszu...
To było miasteczko w powiecie kosowskim, województwa stanisławowskiego. Tak wyglądała ewakuacja polskich władz, często mówi się wręcz o ucieczce do Rumunii. Mówi się o Zaleszczykach, ale w rzeczywistości większość uciekinierów przez tę przeprawę nie opuszczała II Rzeczpospolitej, leżały zbyt blisko ZSRR. Główny strumień ewakuacji do Rumunii przebiegał przez Pokucie i właśnie most na Czeremoszu. Tędy nastąpiła ewakuacja prezydenta, rządu i naczelnego wodza oraz dużej części wojska. Most ten był w polskich rękach do 20 września. To tutaj 20 września zginął autor „Nikodema Dyzmy”, Tadeusz Dołęga-Mostowicz, którego oddział bronił właśnie mostu na Czeremoszu.
Wilhelm Skibiński, Bukowińczyk i zielonogórzanin, przy każdej okazji powtarza, że zaangażowanie Polaków z Bukowiny w pomoc rodakom uciekającym w 1939 roku przed Hitlerem i bolszewikami, jest jedną z niedocenianych kart nie tylko kresowej historii. Do Rumunii w pierwszych tygodniach wojny przedostało się około 50 tysięcy żołnierzy, w tym ponad 3.600 generałów i oficerów. Skibiński opowieści Bukowińczyków, przede wszystkim Lubuszan, o tamtych dniach zamierza zawrzeć w przygotowywanej właśnie książce.
Organizacją pomocy na Bukowinie kierował Konsulat Rzeczypospolitej w Czerniowcach
- Wszyscy Polacy z Bukowiny w miarę swoich możliwości brali czynny udział w pomocy uchodźcom -mówi. - Organizowaliśmy
punkty informacyjne, żywność, wyrabialiśmy dokumenty. O tej pomocy mogą świadczyć wpisy do księgi pamiątkowej znajdującej się w Domu Polskim w Suczawie. A wśród nich Józefa Hallera, który jako pułkownik dowodził legionistami walczącymi na Bukowinie z zaborcami Polski, a w 1939 r., jako polski generał musiał uciekać z ojczyzny na zachód przez tę samą Bukowinę.
Organizacją pomocy na Bukowinie kierował Konsulat Rzeczypospolitej w Czerniowcach za pośrednictwem organizacji polonijnych, tj. Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Legionistów, organizacji rzemieślniczych oraz Kościoła rzymskokatolickiego. Za udzielanie pomocy swym rodakom Bukowińczycy płacili ogromną cenę, często nawet tracili życie.
Zobaczyliśmy niebo usłane samolotami, które na skrzydłach miały szachownice biało-czerwone.
Wiktoria Węgier opowiada, że 1 września 1939 roku szła do kościoła. Mijając dom koleżanki Eryki, której matka była Niemką, usłyszała: „Co na to powiesz Wikciu, że Hitler w niedziele będzie jadł obiad w Warszawie.” Pani Wiktoria opowiada także, jak 17 września 1939 roku była u cioci w Czerniowcach, gdzie usłyszała warkot lecących samolotów.
- Wybiegliśmy na dwór - relacjonuje. - Zobaczyliśmy niebo usłane samolotami, które na skrzydłach miały szachownice biało-czerwone. Krzyknęłam: To nasze polskie samoloty! Po obiedzie udaliśmy się na lotnisko, które mieściło się jakiś kilometr od mieszkania cioci. Tam spotkaliśmy polskich lotników, którzy opowiadali nam o wydarzeniach w Polsce.
18 września gimnazjum pani Węgier i wiele innych szkół zamieniono na koszary. Młodzież zatrudniona była do pomocy przy obieraniu warzyw, tłumaczeniu i innych czynnościach. Wojsko Polskie stacjonowało na boiskach sportowych i wielu możliwych miejscach, w Domu Polskim i innych szkołach. Polki zajmowały się przygotowaniem posiłków, które młodzież nosiła internowanym. Rodziny polskie przyjmowały uchodźców do domów...
Z kolei zielonogórzanin Eugeniusz Ilmak 12 września został zmobilizowany do armii rumuńskiej. Jego jednostkę rozlokowano w miejscowości Odobeszti, niedaleko stacji Maraszeszti, przez którą biegła linia kolejowa od granicy polskiej do Bukaresztu.
Rano zawagonowano z powrotem naszych wojaków do pociągu, rumuńska jednostka wojskowa zaopatrzyła ich w suchy prowiant
- Właśnie przez tę stację przejeżdżały transporty internowanych żołnierzy polskich przewożonych do obozów wojskowych. Początkowo pełniłem na stacji służbę tłumacza i to pomagało w unikaniu scysji miedzy internowanymi i władzami rumuńskimi, gdyż Polacy nie zawsze godzili się na wyznaczony przez Rumunów kierunek.
Charakterystyczny był dla tamtego okresu epizod, kiedy jeden z takich transportów wojskowych miano przez noc zatrzymać na bocznym torze naszej stacji. Skomunikowałem się z komendantem mojej kompanii, ażeby ten pociąg skierować na noc do Odobeszti. Komendant wojskowy tego miasta wyraził zgodę na zakwaterowanie przez noc polskich żołnierzy, których rozlokowaliśmy w prywatnych mieszkaniach, gdzie otrzymali od ludności cywilnej nie tylko wygodny nocleg, lecz i suto zastawione stoły. Oficerów polskich zaprosił komendant do miejscowego kasyna wojskowego, gdzie urządzono dla nich bankiet trwający do samego rana, a nasi oficerowie przyjmowani byli z wszystkimi honorami wojskowymi. Ja pełniłem wówczas rolę tłumacza. Rano zawagonowano z powrotem naszych wojaków do pociągu, rumuńska jednostka wojskowa zaopatrzyła ich w suchy prowiant i żegnani przez oficerów rumuńskich i ludność cywilną tej miejscowości odjechali w głąb Rumunii.
Ks. Jan Nowacki był prefektem i wikarym przy parafii w Czerniowcach. - W nocy z 17 na 18 września 1939 r. ktoś zadzwonił. Otwieram drzwi i wchodzi wysoki biskup, który się przedstawia jako biskup Okoniewski, ordynariusz Pelplina, pierwszy uchodźca z Polski...
- Ulokowałem biskupa i jego kapelana w moim pokoju - wspominał ksiądz. - Zaraz po nim bez przerwy nadjeżdżali wojewodowie, oficerowie, a nawet generałowie Wojska Polskiego. Proboszcz czerniowiecki choć Niemiec, ks. prałat Jan Reitmajer,mówiący świetnie po polsku i bardzo życzliwy dla Polaków, polecił mnie i reszcie wikarych zatroszczyć się o gości z Polski.
18 września ksiądz Nowacki zobaczył przez okna plebanii, że zatrzymał się obok duży samochód – kabriolet. Na tylnym siedzeniu zauważył prezydenta Ignacego Mościckiego oraz marszałka Rydza Śmigłego, których znał tylko z portretów wiszących po bokach krzyża w salach wykładowych UJ, na którym studiował. Obok kierowcy siedział oficer w mundurze podhalańskim w kapeluszu z piórkiem. „Jestem ksiądz pułkownik Humpola, kapelan pana prezydenta. Czy mógłby ksiądz znaleźć jakieś przyzwoite locum dla prezydenta i marszałka?” - zapytał.
Ksiądz zorganizował nocleg w rezydencji metropolity prawosławnego... Dla wielu Bukowińczyków karą za wspieranie rodaków były więzienia i zsyłki do kopalń Donbasu. Niektórzy wrócili dopiero w latach 50.