Widzę Łódź: Nowego roku z Łodzią
Jeżeli na chwilę odwrócimy się od polityki (co łatwe nie jest, bo rzeczywistość mamy taką, iż gdzie nie spojrzysz tam polityka, lub co gorsza - polityk), to uda nam się powitać nowy rok w zgodnej i radosnej atmosferze.
Warto z tego korzystać, bo ledwie po hucznej nocy i późniejszym świętowaniu dojdziemy do siebie, już nam nasi wybrańcy zafundują 11 stycznia. A radość potrzebna jest tym bardziej, że znam wielu, którzy cieszą się, iż 2016 odchodzi do archiwum. Po raz kolejny dotkliwie przekonaliśmy się, że podział rodaków jest głęboki i na razie chyba niezasypywalny, bo rozmawia się nie o sprawie tylko o personaliach, w dodatku używając emocji. Mnóstwo wydarzeń w olbrzymim stopniu rozbudziło naszą niepewność co do przyszłości, a i lęk jeżeli chodzi o teraźniejszość.
Świat bliskiej memu sercu kulturze opuściły takie osobistości, że nędzne powiedzenie o zastępowalności człowieka wybrzmiewa bezgraniczną rozpaczą. David Bowie, Prince, Leonard Cohen, George Michael, Umberto Eco, Alan Rickman; w polskiej kulturze pochód na tamten świat od Bogusława Kaczyńskiego po Andrzeja Wajdę; spośród łodzian Karl Dedecius i nie posiadający tak głośnego nazwiska, ale przez swoją skromność tym bardziej wielki Waldemar Presia. Strach wymieniać.
To był w końcu rok, w których w Łodzi znowu mówiło się górnolotnie o spełnianiu marzeń, ale ich realizacja wzbudzała zastanowienie czy nie tańczymy na Transatlantyku. W ostatniej chwili okazało się również, że nie pożegnamy starego i nie przywitamy nowego roku na dworcu „Fabrycznym”, co akurat chyba wyjdzie na dobre dworcowi i może w 2017 zamiast okrzykiwać go atrakcją turystyczną i miejscem spotkań, tchniemy w niego moc służenia tym celom, jakże zwyczajnym, do których jest powołany. Wszystkim życzę częstego, życzliwego, naturalnego uśmiechu. Łodzi zaś - byśmy wszyscy, nawet zdrowo się różniący, chcieli się śmiać w niej.