Aby wybrać najlepszą kandydatkę na żonę najlepiej sprawdzić jak haftuje poduszkę. Im piękniejszy haft, tym bardziej wartościowa kandydatka. Przekonuje o tym zielonogórzanin Wilhelm Skibiński, ale także całe wieki bukowińskich doświadczeń.
Bukowina, Bukowińczycy są wyjątkowi. Aby nas do tego przekonać Wilhelm Skibiński prezentuje plik bukowińskich wspomnień. Wertujemy je... Sadogóra to miasteczko położone wśród sadów, lasów i gór, stąd, jak tłumaczy Wiktoria Węgier z Tuplic, nazwa miejscowości. Od stolicy województwa, Czerniowiec, dzieliły ją ledwie cztery kilometry. W Sadogórze było jakieś pięćset, sześćset polskich rodzin. Byli to Polacy z dziada, pradziada, przeważnie kupcy, rzemieślnicy, inteligencja, rzadziej rolnicy.
Wśród ich sąsiadów byli Żydzi, Rumuni, Polacy, Niemcy, Ukraińcy, garstka Czechów, Węgrów i Bułgarów. Polacy dobrze sobie radzili, na przykład z 25 sklepów z mięsem i wędlinami 18 należało właśnie do przedstawicieli naszej nacji. Każdy posiadał swoją rzeźnię, a na przykład taki Kazimierowicz nawet eksportował swoje wyroby daleko poza granice Bukowiny. Adolf Kazimierowicz był przez wiele lat burmistrzem.
W Sadogórze był niewielki kościółek rozbudowany jeszcze przed I wojną światową przez sadogórską polonię. Także polonia była inicjatorem budowy w 1926 roku Domu Polskiego. Plac pod inwestycję uzyskano od barona Mostacy. W 1930 roku do jeszcze niedokończonego budynku wprowadziły się polskie siedmiooddziałowa szkoła i przedszkole. Wcześniej szkoła działała w organistówce, a uczyli w niej nauczyciele przysłani z Polski. Wszystkie te inwestycje powstawały z datków społecznych oraz z tego, co udało się zebrać specjalnie powołanemu bractwu kościelnemu. Dom gotów był ostatecznie w roku 1937, a jeszcze do roku 1940, czyli do czasu wkroczenia Rosjan, zbierano datki także na jego utrzymanie. W 1933 roku 25 tys. zł przesłał nawet marszałek Piłsudski, który podczas przejazdu usłyszał o tym jak miejscowa polonia wspiera polskość.
Mijając dom mojej koleżanki Eryki, której matka była Niemką, usłyszałam: „Co na to powiesz, Wikciu, że Hitler w niedzielę będzie jadł obiad w Warszawie?”...
- Gdy w 1935 roku zmarł marszałek Piłsudski była u nas wielka żałoba, wszyscy wzięli udział w mszy żałobnej, a dzieci z czarnymi opaskami szły parami ze szkoły, aby je złożyć przy katafalku - wspomina pani Wiktoria.
Pamięta jeszcze rok 1937, gdy w lipcu odbył się zlot Sokołów, których to koła przyjechały z Polski. Sadogórska polonia za utrzymywanie polskości otrzymała wówczas sztandar. W Domu Polskim mieściła się także biblioteka wraz z czytelnią, sala widowiskowa, izba harcerska i pomieszczenie dla różnych organizacji. W sali widowiskowej urządzano przedstawienia, w których udział brali i dorośli, i dzieci. Te spektakle odbywały się z różnych okazji od św. Mikołaja, przez 3 Maja, opłatek i jasełka po rocznice patriotyczne. W Wielki Post wyświetlano film o Męce Pańskiej, a podczas karnawału zaś zabawy taneczne z orkiestrą, podczas których podawano przysmaki przyrządzone przez panie i młodzież. Przed zabawą wyznaczone osoby zbierały po domach fanty, gdyż była loteria. Wybierano także królową balu. Pieniądze uzyskane z zabaw, przedstawień również przeznaczone były na budowę, a później utrzymanie Domu Polskiego...
- Z chwilą wybuchu wojny między Polską a Niemcami życie Polaków zmieniło się. 1 września 1939 roku, w pierwszy piątek miesiąca szłam do kościoła - wspomina pani Wiktoria. - Mijając dom mojej koleżanki Eryki, której matka była Niemką, usłyszałam: "Co na to powiesz Wikciu, że Hitler w niedzielę będzie jadł obiad w Warszawie?"...
Mamy także wspomnienia Heleny Jankowskiej, która urodziła się w 1923 roku w Czerniowcach. Jej ojciec pochodził z Zazuliniec, wsi w okolicy Zaleszczyk, mama urodziła się w Czerniowcach, ale w czasach, gdy były jeszcze częścią Austrii.
Młodzi Polacy z Czerniowiec, także pod przybranymi nazwiskami, starali się o polskie paszporty - m.in. brat pani Heleny - i wstępowali do polskiej armii we Francji...
- Chodziłam do prywatnej polskiej szkoły powszechnej "Macierzy Polskiej", a następnie do polskiego gimnazjum w Czerniowcach, które ukończyłam z tzw. małą maturą zdaną w rumuńskim państwowym gimnazjum - opowiada pani Helena. - Od piątej klasy gimnazjum uczęszczałam do rumuńskiego liceum, gdyż polskie kończyło się na klasie czwartej.
Pani Helena koncentruje się na tym, co dzieje się po wrześniu 1939 roku, gdy polski konsulat powołał do życia tajną organizację "Wolna Polska", a ona sama została zwerbowana jako łączniczka przez nauczycielkę polskiej szkoły. Otrzymała pseudonim "Akacja". Organizacja zajmowała się uchodźcami, najpierw wojskowymi, później cywilami. Zakwaterowanie, wyżywienie, organizacja... Młodzi Polacy z Czerniowiec, także pod przybranymi nazwiskami, starali się o polskie paszporty - m.in. brat pani Heleny - i wstępowali do polskiej armii we Francji... Wbrew naszym przekonaniom praca konspiracyjna nie trwała tylko w czasach pierwszej fali ucieczki. Przez całą okupację przez Bukowinę wiodły szlaki uchodźców i emisariuszy. Pani Helena była już zatrzymana przez rumuńską policje, ale rodzicom udało się ją wykupić. Kolejny raz trafiła do więzienia w dobie panowania sowieckiego. Tutaj nie dało się nic zrobić, została zesłana na wschód...
Skibiński pokazuje na drewniane łóżko obłożone kolorowymi poduszkami. Jak opowiada była to jakby witryna.
To kolejne fragmenty bukowińskich historii. Aby poznać kolejne i poczuć smak Bukowiny wcale nie trzeba jechać do Rumunii lub na Ukrainę, a wystarczy przyjechać do Ochli. Tutaj, po przejściu charakterystycznej, drewnianej bramy, wchodzimy do bukowińskiej chaty...
- Było wiele pamiątek, których nie mieliśmy gdzie pomieścić - opowiada Skibiński. - Zwróciłem się do dyrektora skansenu, a ten rozłożył bezradnie ręce tłumacząc, że nie ma już wolnych pomieszczeń, ale ma plac... Chatę udało się postawić dzięki postawie naszych krajanów. To projekt z Bukowiny, dom średniozamożnej rodziny z charakterystyczna drewnianą bramą. Zgromadziliśmy około 3,5 tys. eksponatów. A każdy z nich to historia. Skibiński pokazuje na drewniane łóżko obłożone kolorowymi poduszkami. Jak opowiada była to jakby witryna. Gdy do domu przychodził kawaler rozglądający się za kandydatkami na żonę przede wszystkim patrzył właśnie na te poduszki. Wybierał jedną, która wpadła mu w oko. I dziewczyna, niezależnie od wieku i urody, która była jej autorką, wygrywała wyścig do zamęścia.
A na podwórku leży okazały kamienny sześcian. Skibiński chciałby, aby każda z czterech jego ścian symbolizowała inną kresową krainę. Tylko zastanawia się, jakie symbole powinny się tutaj znaleźć. Herby? Motywy ludowe? A może podobizny znanych ludzi z nich się wywodzących?