Tylu ludzi naraz nie widziałem w życiu. I ci ułani...
Przez całe dzieciństwo Kazimierz Grzesiowski marzył, aby zostać ułanem. Ale jakże mogło być inaczej skoro urodził się i spędził pierwsze kilkanaście lat życia w Jazłowcu. Tak, tak to od tego miasteczka wziął nazwę słynny 14. pułk ułanów.
Grzesiowski, nowosolanin od 1945, jakby nieco zawstydzony, mówi, że jest człowiekiem stamtąd. Z Kresów. Tam, na wschodzie, czuje się u siebie, tam czuje, że ładuje akumulatory. Stąd nic dziwnego, że stara się jeździć tam jak najczęściej. Właśnie wrócił z kolejnej wyprawy.
- Dlatego rozumiem starszych ludzi, moich rodziców, którzy przez dziesiątki lat czuli się, że tutaj, na zachodzie, są tylko na chwilę, dopóki tam, u nas, w Jazłowcu, się nie uspokoi - dodaje. - Tutaj były lepsze domy, więcej ziemi, ale ludzie mówili, że woleliby śmieci, ale na swoim...
Okolica przypominała nieco Bieszczady. Miejscowość ulokowała się w pięknej dolinie nad rzeką Jazłowczyk (Olchowiec). Na wzgórzu ulokowały się górujące nad okolicą ruiny zamczyska...
Dom przed bramą
Rodzinny dom Grzesiowskiego stał na peryferiach Jazłowca (powiat Buczacz, województwo tarnopolskie), jak wówczas mówiono "przed bramą". To podkreślenie przynależności do starego miasta, którego umowne granice wyznaczały nieistniejące już w czasach dzieciństwa pana Kazimierza mury. Dom był kryty strzechą i składał się z trzech pomieszczeń - kuchni, pokoju i komory.
- Rodzice gospodarowali na ziemi, mieli jakieś dziesięć, dwanaście morgów i jak na tamte czasy było to sporo, ale oznaczało morderczą pracę - tłumaczy nowosolanin. - Byli chyba jak na tamtejsze warunki zamożni, gdyż mam wśród pamiątek bilet dziadka z roku 1900 z wycieczki do Rzymu. Babcia była w Wiecznym Mieście nieco później.
Tutejszy zamek był ważnym ogniwem systemu obronnego wschodnich rubieży Rzeczpospolitej.
Dziś Jazłowiec to wieś, jednak przed wojną była miasteczkiem liczącym jakieś 3 tys. mieszkańców - Rusinów, Żydów i Polaków. Jak przywołuje wspomnienia pan Kazimierz w szkole mówiono nawet, że w średniowieczu jego rodzinne miasteczko było nawet większe i ważniejsze od Lwowa. I pokazuje wycinki z różnych publikacji dotyczących Jazłowca. Założony w XIV wieku zwany był Kluczem Podola i przez wieki stanowił własność książąt buczackich, herbu Abdank, którzy przyjęli miano jazłowieckich. Tutejszy zamek był ważnym ogniwem systemu obronnego wschodnich rubieży Rzeczpospolitej. Dwieście lat później twierdza została rozbudowana i całość zyskuje renesansowy wygląd.
- To było znane miasto, a na tutejszym dworze żył i tworzył ojciec polskiej muzyki kościelnej Mikołaj Gomółka - nie bez dumy opowiada pan Kazimierz. - Został pochowany w podziemiach kościoła parafialnego, gdzie do dziś można oglądać jego płytę nagrobną. Kościół był piękny, jeszcze, gdy byłem tam w 1972 był w całości.
Dziś to niestety ruina, zawaliły się stropy i świątynia stanowi ruinę.
I pan Kazimierz przypomina sobie także wiele śladów pobytu Ormian w Jazłowcu - charakterystyczne napisy na nagrobkach, w obecnej greko-katolickiej cerkwi oraz studni publicznej.
Podobno wówczas w pałacu odbywały się zebrania loży masońskiej i tutaj układano tekst Konfederacji Targowickiej.
Klasztor w pałacu
W XVII wieku na zamku jazłowieckim rządzą Koniecpolscy, którzy na fundamentach tzw. dolnego zamku budują pałac. W 1672 roku w wyniku tzw. traktatu buczackiego miasteczko wraz z częścią Podola trafia na 12 lat we władanie Turków. Odbija go Sobieski, ale miejscowość nigdy nie wróciła do świetności. W 1747 właścicielem Jazłowca stał się książę Staniasław Poniatowski, ojciec ostatniego polskiego króla, który na frontonie rozbudowanego pałacu umieścił herb Poniatowskich - Ciołka oraz Pogoń Czartoryskich. Podobno wówczas w pałacu odbywały się zebrania loży masońskiej i tutaj układano tekst Konfederacji Targowickiej. Ostatnim właścicielem pałacu jazłowieckiego i ruin zamku był baron Krzysztof Błażowski, który wraz z rodziną mieszkał w pobliskiej Nowosiółce.
We wrześniu 1862 przyjechała do Jazłowca z Rzymu Marcelina Darowska (beatyfikowana w 1996 roku), która szukała miejsca na klasztor dla powstającego Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek. Jak można przeczytać w jej notatkach była przekonana, że Jazłowiec jest miejscem wybranym przez Boga. Nic zatem dziwnego, że na siedzibę wybrała miejscowy zdewastowany pałac.
W czerwcu 1863 roku przyjeżdżają do Jazłowca z Rzymu cztery pierwsze siostry, a trzy przybywają na poświęcenie kaplicy 5 listopada tegoż roku... Wkrótce siostry zamawiają u mieszkającego w Rzymie rzeźbiarza Sosnowskiego posągu Matki Bożej Niepokalanej tak, który miał "przynaglać do modlitwy".
(...) krążyły nawet legendy o postaci Bożej Matki, unoszącej się nad jazłowieckim domem.
Niewiasta w bieli
W 1914 roku Jazłowiec staje się miejscem internowania, przyjmuje uciekinierów, a w czasie zaciętych walk w okolicy mieszkańcy miasteczka, które w 1916 roku zostało zamienione w kupę gruzów, chronią się w klasztorze. Budynkowi nic się nie stało i podobno jedyny pocisk, który trafił wpadł przed eksplozją do wanny, która zamortyzowała wybuch. Wśród żołnierzy carskiej armii krążyły nawet legendy o postaci Bożej Matki, unoszącej się nad jazłowieckim domem.
W grudniu 1918 roku klasztor w Jazłowcu zostaje zajęty przez wojska ukraińskie. I tutaj w tej historii pojawiają się ułani, a konkretnie 14. pułk ułanów, utworzony wcześniej w Rosji przez gen. Plisowskiego z Polaków, służących w armii carskiej. 11 lipca 1919 roku stoczyli pod Jazłowcem zwycięską bitwę z Ukraińcami i stąd przyjęli nazwę. Patronką ułanów stała się Matka Boska z klasztornej kaplicy. Dlaczego? Oto ułan Władysław Nowacki ujrzał w dniu bitwy idącą od strony klasztornego muru niewiastę w bieli, która podeszła do umierającego plutonowego Sekuły. Nowacki tego dnia się nawrócił i napisał pieśń "Szczęście i spokój daj tej ziemi Pani", który jazłowieccy ułani śpiewali codziennie po apelu wieczornym.
Tylu ludzi naraz nie widziałem w życiu. I ci ułani...
8 grudnia 1926 roku Nowacki odbył pielgrzymkę ze Lwowa do Jazłowca i przed ołtarzem jako wotum złożył ułańską lancę z żółto-białym proporczykiem. - Od tego czasu każdego roku, 8 grudnia, przyjeżdżał do nas oddział ułanów - dopowiada pan Kazimierz. - To było wydarzenie. Jednak jako najważniejsze wydarzenie mojego dzieciństwa wspominam lipiec 1939, gdy miała miejsce koronacja świętej figury. Tylu ludzi naraz nie widziałem w życiu. I ci ułani...
"Hej, dziewczyny ! W górę kiecki,
jedzie ułan jazłowiecki.
Lance do boju szable w dłoń,
Bolszewika goń, goń, goń"
Pokój i wojna
- We wtorki odbywał się u nas wielki targ, na który zjeżdżali ludzie z całej okolicy - opowiada pan Kazimierz. - Natomiast 26 lipca, każdego roku, był odpust. Ale się działo... Gdy szliśmy przez rynek mama trzymała mnie mocno za rękę, aby mnie dziady nie porwały. Tak, wówczas zjeżdżali żebracy z całej okolicy. Jak opowiadano porywali dzieci, aby robić z nich małych, kalekich żebraków.
Wokół znajdowały się sklepiki żydowskie, w których kupić można było wszystko i nic dziwnego, że nazywały się "sklep towarów mieszanych". W mieście była apteka, lekarz, akuszerka. Był ratusz, okazały budynek z wieżyczką, w którym rezydował wójt, ze czterech urzędników i gminny policjant, który pilnował odbywających drobne kary w piwnicy aresztantów.
- To wyglądało zabawnie, gdy wychodził z aresztantem na spacer - dodaje pan Kazimierze. - Wyglądali jak dwaj spacerowicze.
Ten świat skończył się nagle.
- 1 września miałem iść do szkoły, do piątej klasy - wspomina pan Kazimierz. - Szczerze mówiąc czekaliśmy na Rosjan, gdyż mówiło się, że przyjdą nas wesprzeć. Nawet policjanci o tym mówili. Mama opowiadała mi o tych eleganckich wojskowych, o porządnej armii. Jednak mama miała w pamięci armię carską, tymczasem to, co zobaczyliśmy...
Kowalskich wywieziono na Syberię, jak wszystkie familie "dworskich", urzędników, kilka sióstr zakonnych...
Bardzo szybko okazało się, że bolszewicy to nie sojusznicy. Najpierw oświadczyli, że jeden rubel wart jest jedna złotówkę i ogołocili sklepy z towaru. Później zaczęli siać zamęt narodowościowy. Na czele administracji postawili Żydów.
Pan Kazimierz wspomina także pogrzeb jednego z sowieckich oficerów, który zginął podczas przypadkowego ostrzału z ręki swojego żołnierza. Jednak bolszewicy postawili mu w centrum miasta obelisk z napisem "Bohater zginął z polskiej białej ręki" i zorganizowali wielką uroczystość. W kwietniu 1940 nagle zniknęła koleżanka pana Kaimierza. Okazało się, że rodzinę Kowalskich wywieziono na Syberię, jak wszystkie familie "dworskich", urzędników, kilka sióstr zakonnych...
- W 1941 przyszli Niemcy i na nich już czekali Ukraińcy twierdzący, że nasze miasteczko jest częścią wolnej Ukrainy - opowiada nowosolanin. - Natychmiast zatrzymali kilkanaście osób, znanych polskich patriotów, między innymi mojego stryjka. Uwięzieni byli brutalnie torturowani w klasztorze, z którego Ukraińscy uczynili swoją siedzibę. Pewnego dnia związali wszystkich więźniów drutem kolczastym i mieli ich rozstrzelać, ale Polaków uratowali stacjonujący w okolicy... Węgrzy, których rodziny aresztowanych poprosiły o pomoc.
Najbardziej dramatyczne wspomnienie wiąże się z eksterminacją jazłowieckich Żydów. Gdy trwało wywożenie ich do getta Ukraińcy i Niemcy urządzili polowanie. Jak na zające, na polach. Nawiasem mówiąc prześladowani ukrywali sie na polach Polaków. Później niedobitki kryły się w okolicy w rozmaitych norach.
A rankiem...? Cóż, rankiem policjant ją zastrzelił. Dziecko też.
- Pamiętam dzień, gdy jeden z Ukraińców przywiózł wozem żydowska lekarkę z dzieckiem - wspomina. - Nie miała pieniędzy i nie miała już sił, aby dalej się ukrywać. Przyjechała do ukraińskiego policjanta i prosiła, aby ten ją zabił. Jednak Ukrainiec odpowiedział, że dziś nie ma ochoty i zabije ją jutro. Kobieta z dzieckiem całą noc siedziała w piwnicy i czekała. Była ostra zima. A rankiem...? Cóż, rankiem policjant ją zastrzelił. Dziecko też.
Mniej więcej wówczas apogeum osiągają mordy oddziałów UPA. Wprawdzie Jazłowiec, za sprawą sprawnej i uzbrojonej samoobrony banderowcy mijają, ale do miasteczka docierają wstrząsające relacje wydarzeń w pobliskich wsiach. Rzeź Polaków.
Łzy kręcą się w oczach
- O tym, że chcieliśmy wyjechać z Jazłowca zadecydowały właśnie te mordy, gdyż nikt nie brał nawet pod uwagę, że tutaj może nie być Polski - opowiada pan Kazimierz. - Pierwsi Polacy wyjechali w marcu, a wiele rodzin czekało na swoją kolejkę. My wyruszyliśmy w listopadzie. Pokonanie tysiąca kilometrów zajęło nam trzy tygodnie. Wcześniej tyle samo czekaliśmy w Buczaczu na pociąg. Pociąg...?! To były w większości platformy bez ścian, bez dachu...
Po przejechaniu kilku kilometrów okazało się, że w lokomotywie nie ma wody. Mężczyźni nosili wiadrami wodę z pobliskiego jeziora. W podróży, w Szopienicach, zmarł ojciec pana Kazimierza. Lekarz stwierdził, że były to suchoty żołądka. Gdy przyjechali do Nowej Soli matka nie chciała słyszeć o ziemi, o domu na wsi. Zależało jej, aby być blisko kolei. Przecież mieli za kilka tygodni, miesięcy wracać. Tam, do siebie, do Jazłowca.
Wie pan, ja do dzisiaj w patriotyczne święta płaczę
- Co przeniósłbym tutaj z Kresów - odpowiada pytaniem na pytanie pan Kazimierz. - Przede wszystkim życzliwość. Tam naprawdę ludzie się uważali, lubili i szanowali. Przeniósłbym także pamiątki naszej przeszłości. Tam na każdym kroku jest nasza historia. Nie ich, nasza. Wreszcie patriotyzm. Tam ludzie naprawdę kochali Polskę, polskość, nie tylko dlatego, że w szkole uczył nas legionista. Wie pan, ja do dzisiaj w patriotyczne święta płaczę. Tak, nie mogę się powstrzymać... Coś mnie tak bierze. Tam była taka atmosfera...
Ułani jazłowieccy
Zalążkiem pułku był utworzony w lutym 1918 roku w mołdawskiej miejscowości Ungheni szwadron polski, skupiający Polaków służących wcześniej w armii rosyjskiej. Dołączył do 2. pułku konnego rosyjskiej Armii Ochotniczej, zachowując jednak polskie oznaki i komendę. W drugiej połowie stycznia 1919 roku dywizjon przewieziony został drogą morską do Odessy na Ukrainie. Tam przyjął licznych ochotników i został rozwinięty w Pułk Ułanów 1. Dywizji Jazdy pod dowództwem majora Plisowskiego. W dniach 11 do 13 lipca 1919 r. pułk w ciężkim boju pod Jazłowcem odparł atakujące oddziały ukraińskie (łącznie w sile dwóch i pół brygady) i nie dopuścił wroga do klasztoru Sióstr Niepokalanek w Jazłowcu. Po tym wydarzeniu NMP Jazłowiecka została patronką pułku, który przyjął nazwę Jazłowiecki. W dowód wdzięczności za uratowanie przed Ukraińcami wychowanki SS Niepokalanek z Jazłowca ufundowały pułkowi sztandar. W okresie pokoju pułk stacjonował we Lwowie, w koszarach przy ul. Łyczakowskiej 76.
Rozpoczęto szkolenie motorowe, pancerne i bojowe. Pułk wyposażono w czołgi typu Sherman...
W 1939 roku pułk w ramach macierzystej Podolskiej Brygady Kawalerii, walczył początkowo w składzie Armii Łódź, a następnie Armii Poznań. 19 września 1939 r. w okolicach Dąbrowy Leśnej 14. pułk przeprowadził szarżę (Szarża pod Wólką Węglową). Szarża znana i sławna wówczas w Europie, została porywająco opisana przez włoskiego korespondenta wojennego Mario Appeliusa.
Do końca 1941 pułk (batalion) pozostał na stanowiskach obronnych w hrabstwie Angus. Ułani brali udział w pracach fortyfikacyjnych pod kierunkiem oficerów wojsk inżynieryjnych. W sierpniu 1944 roku pułk otrzymywał pierwsze uzupełnienie spośród Polaków przymusowo wcielonych do Wehrmachtu. Rozpoczęto szkolenie motorowe, pancerne i bojowe. Pułk wyposażono w czołgi typu Sherman...
po ostatnim starciu pod Domaradzem oddział został rozwiązany.
Jednocześnie, zgodnie z tzw. planem OSZ (odtwarzania sił zbrojnych), w Okręgu Lwów AK organizowano zawiązki przedwojennych oddziałów DOK VI, w tym także 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, docelowo jako jednostki zmotoryzowanej, w praktyce - pieszej. Po konfrontacji z sowietami resztki pułku ukryły się w okolicach Brzozowa, skąd część ludzi przeszła wiosną 1945 na Dolny Śląsk, a stamtąd do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Pozostali żołnierze 14. pułku walczyli z sowietami. 26 czerwca 1945, po ostatnim starciu pod Domaradzem oddział został rozwiązany.
źródło: Wikipeda