Tęsknota za łódzką modą [Felieton Dariusza Pawłowskiego]
Duże zainteresowanie wystawą „Dior i ikony paryskiej mody” przygotowywaną w Centralnym Muzeum Włókiennictwa przypomniało, jak bardzo jednak tęsknimy za modą w Łodzi.
A przecież zobaczymy jedynie fragmencik niezwykłego zbioru zakochanego w modzie kolekcjonera Adama Lei. W Polsce nie ma muzeum mody i przy tej okazji pojawia się pragnienie, iż być może Łódź jest tym naturalnym miejscem w kraju na zaistnienie podobnej placówki - może nawet o statusie instytutu - która mogłaby gromadzić i naukowo opracowywać dokonania rodzimych (lecz nie tylko przecież) projektantów, organizować wystawy, przygotowywać wydawnictwa, a nawet pokazy. Moda od dawna uznawana jest za sztukę, ma swoich oddanych wyznawców, była przyczyną, a i kwintesencją zmian kulturowych czy obyczajowych, przy jej pomocy bardzo efektownie można wyświetlić jak różniliśmy się w kolejnych dziesięcioleciach. Zasługuje na godną placówkę, które zresztą sprawdzają się w wielu krajach świata. Moda w Łodzi była od dawna, byliśmy (jak w wielu dziedzinach, to już dla nas czas przeszły) produkcyjną potęgą, zaczęliśmy kształcić (na szczęście z coraz większym powodzeniem nadal kształcimy) profesjonalnych projektantów. Łódzka moda za łatwo z zawodowej zamieniła się w masówkę bez opanowania rodem z Ptaka. Przez za długi czas o modzie myśleliśmy jedynie w kategorii wydarzenia, świątecznego spotkania, nie budując mocnego kreatywnego zaplecza, środowiska prawdziwie modowego biznesu mogącego oferować miejsca pracy- i w tym zakresie pozwalając na terror „badziewia”, nie wykorzystującego potencjału łódzkich szwaczek, nie umożliwiającego uczenia się szycia z dobrych jakościowo materiałów. Puls mody jednak ciągle da się wyczuć. Ujawniana co jakiś czas silna tęsknota za modą w Łodzi, częścią jej krwiobiegu, jest silnym sygnałem, iż pracując nad rozwojem miasta zamiast sprowadzania błyskotek z różnych części kraju warto budować na tym, co było i jest tutaj, z serca i natury. I być chce.