"Ten pamiętnik był zawsze jakby obok mnie". To była taka jakby rodzinna biblia
Profesor Wiesław Hładkiewicz do pamiętnika dziadka sięga często. Nie tylko, aby poczuć klimat Nowosiółki Koropieckiej na Podolu. Zwykle by lepiej zrozumieć napisane przez dziadka zdanie: Czas szybko przesuwa wskazówki zegara...
- Ten pamiętnik był zawsze jakby obok mnie - opowiada Hładkiewicz. - Dziadek przyjeżdżał do nas do domu i mówił do mnie jako do szkraba "Wiesio kochaj las" i powoływał się właśnie na zapis swoich wspomnień. To była taka jakby rodzinna biblia. Przed śmiercią powielił go i przekazał nam, najbliższym krewnym...
Wspomnienia rozpoczyna sentencja "Czas szybko przesuwa wskazówki zegara". I pierwsze, luźne obrazy z dzieciństwa spędzonego w Nowosiółce Koropieckiej koło Buczacza. Jak słowa matki, gdy trzymał w dłoniach pisklę: "Puść ptaszka, tak pięknie kwili...".
Dziadek, Piotr Hładkiewicz, wywodził się z typowo chłopskiej familii zobowiązanej do odrobku. Czyli żyli w cieniu wielkich rodów, jak chociażby Badenich, którzy władali ziemiami w okolicy. Pradziadek zmarł dość młodo, napił się wody ze studni, w której znalazł się jad żmii. Prababcia trudniła się wyrobem sukna i stąd siedziała całymi dniami zgarbiona przy krosnach. To ta bardziej mroczna strona historii tej generacji rodu, ale w pamiętniku zachował się też barwny, niczym z Chełmońskiego opis pasienia krów w towarzystwie dziadka pana Piotra. Dowiadujemy się, że dobrze jest paść je rankiem, zanim gzy się uaktywnią i, że dziadek, człowiek niezwykle akuratny, aby krowy nie wchodziły w szkodę, pozostawiał pas nietkniętej trawy. Nawet, jeśli wyrwały się spod kontroli przed pujściem na cudze powstrzymywał je pas tych frykasów.
- Gdzieś, tam, w rodzinnych przekazach jest informacja, że przodkowie pochodzili z Armenii - dodaje Wiesław Hładkiewicz. - Te geny odezwały się w moim synu, który ma zdecydowanie południowy typ urody i mówię czasem na niego żartem per Ormiaszka. Z tego, co wiem w moich i przodków żyłach płynie nieco krwi ukraińskiej, ale uważaliśmy się i uważamy za Polaków.
(...) stać było go na rower, a miesięczne uposażenie wystarczało, aby kupić krowę.
Dziadek był człekiem niezwykle ambitnym, było widać, że chciał wyrwać się z wiejskich opłotków. Szkoła parafialna, później nauka w koropieckiej szkole. Stąd, gdy dziedzic Koropca, za sprawą dość hulaszczego trybu życia, popadł w długi i sprzedał rodzinie Badenich las z prawem wyrębu, dziadek został leśnikiem. Później wojna. Podczas I wojny światowej został wcielony do wojska austriackiego i służył w 33. regimencie piechoty. Walczył przeciwko bolszewikom pod Przemyślem, Podhajcami i Brzeżanami. Skończyło się dezercją z oddziałów cesarza austrowęgierskiego. Chronił się gdzieś pod Ołomuńcem. Po wojnie wraca do rodzinnej wsi i w październiku 1918 roku, w wieku 22 lat, zostaje wybrany sekretarzem gminy Nowosiółka Koropiecka. W roku 1921 żeni się z Marią Piotrowską, herbu Junosza. Panną z rodziny może i niezbyt zamożnej, ale za to herbowej. Był już wówczas kawalerem ustawionym tzw. sekretarzem gmin zbiorowych. To była osoba urzędowa na tyle dobrze umocowana, że stać było go na rower, a miesięczne uposażenie wystarczało, aby kupić krowę. Wcześniej kończył specjalne kursy dla państwowych urzędników najpierw w Tarnopolu, później we Lwowie.
- Dziadek chciał zostać kimś, stąd zapewne zależało mu tak bardzo na edukacji dzieci - dodaje. - Mojego ojca, Edwarda chciał wykierować na osobę duchowną. Pojechał z nim nawet do biskupa, który na tatę tylko popatrzył i powiedział: nie męcz chłopaka, niech zostanie nauczycielem.
A związek dwóch dusz rozpoczynały zaręczyny, gdy ręce młodych wiązano ręcznikiem nad bochnem chleba.
Na starej fotografii widać otoczenie hrabiego Baworowskiego, gdzie dziadek zasiada w pierwszym rzędzie. Osoba publiczna. Mimo to dziadkowie mieli w rodzinnej wsi kilka mórg ziemi, a on dorabiał w lesie. Wówczas też w domu w Nowosiółce przyszło na świat pięcioro dzieci - dwaj synowie i trzy siostry. Autor pamiętnika maluje wspaniałe sielskie historie... O wiejskiej młodzieży, która uwielbiała zabawy w rytm nadawany przez miejscowych muzykantów i śpiewy. Śpiewali mężczyźni. Były to swego rodzaju prywatki, które się odbywały w kolejnych domach. Zabawę rozpoczynano od żywego kozaka. Drugi taniec to była kołomyjka, którą tańczyli mężczyźni trzymający się za ręce w kręgu... Tańczono na bosaka. Bardzo uroczyste były także wesela, a związek dwóch dusz rozpoczynały zaręczyny, gdy ręce młodych wiązano ręcznikiem nad bochnem chleba. Jest także opowieść o Żydzie, który łatwo wpadał w furią stąd nazywano go Szalonym Wasylem. Dzierżawił on miejscową karczmę.
W pamiętniku znajdziemy także opis Buczacza, Koropca... Ludzie w okolicy żyli z roli, lasów, gdyż zachodnie Podole było bardzo zalesione, a jedyny przemysł stanowiły kopalnie nafty i Soli. Nowosiółka Koropiecka terytorialnie należała do rzymskokatolickiej parafii w Koropcu oraz do gminy w Koropcu (powiat buczacki, województwo tarnopolskie). Gminę utworzono 1 sierpnia 1934 r. w ramach reformy na podstawie ustawy scaleniowej z dotychczasowych gmin wiejskich: Koropiec, Nowosiółka Koropiecka, Ostra, Puźniki i Zalesie Koropieckie (stąd sekretarz gmin zbiorowych).
Po zakończeniu II wojny światowej zostały zmuszone do opuszczenia placówki.
Wcześniej o tej dużej wsi niewiele pisano. W 1907 roku trwała budowa kościoła filialnego we wsi, prowadzona z funduszy Stanisława Badeniego, który przekazał plac pod budowę i materiały oraz opłacił robotników. Kościół poświęcono w 1908 roku. Inicjatorką budowy kościoła była siostra Apolonia Wandowicz, ze zgromadzenia franciszkanek Rodziny Maryi, która w latach 1906-1945 pracowała w miejscowej szkole, organizując życie społeczne i kulturalne. Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi przybyły do Nowosiółki Koropieckiej w 1906 roku i za zadanie miały właśnie prowadzenie miejscowej szkoły ludowej. We wsi na stałe mieszkały trzy siostry zakonne. Po zakończeniu II wojny światowej zostały zmuszone do opuszczenia placówki. W głównym ołtarzu miejscowego kościoła znajdował się zachowany do dnia dzisiejszego obraz św. Józefa z Dzieciątkiej Jezus. Obecnie kościół pełni funkcję cerkwi greckokatolickiej.
Ten świat przed 1939 przypomina opis sielanki. Kończy się ona wraz z wrześniową zawieruchą. Dziadek miał szczęście, gdyż zawsze pozostawał osobą urzędową. Mimo przeszłości urzędnika II Rzeczpospolitej w czasach władzy radzieckiej był księgowym i buchalterem punktu skupu. Gdy weszli Niemcy również, aby uniknąć wywiezienia na roboty, załatwił u znajomego ukraińskiego przedsiębiorcy, że miał papiery buchaltera.
- Gdy pewnego dnia do domu wpadli Niemcy szybko wyciągnął jakieś stare księgi i zapewniał, że właśnie pracuje nad rachunkami, to go uratowało - opowiada Hładkiewicz.
Póxniej następują opisy strachu i walki o przeżycie. Umęczonego syna Edwarda, który kopał okopy, ukrywania się w piwnicy przed wywózkami, później przed ukraińskimi nacjonalistami, działania w Batalionach Chłopskich, gdyż wówczas domieszka ukraińskiej krwi nie wystarczała, aby przeżyć.
Banderowcy po wymordowaniu i spaleniu Pużnik ruszyli na Nowosiółkę.
Mieszkańcy Nowosiółki Koropieckiej mieli wielkie szczęście. W nocy z 13 na 14 lutego 1945 w sąsiedniej wsi Pużniki nacjonaliści ukraińscy dokonali jednej z najokrutniejszych masakr. Wówczas wszyscy Polacy z Nowosiółki schronili się - uciekając po pas w śniegu - do pobliskiego lasu.
Banderowcy po wymordowaniu i spaleniu Pużnik ruszyli na Nowosiółkę. Przed wsią zatrzymali się i po krótkiej naradzie, zawrócili. Nikt do dzisiaj nie wie dlaczego, jak to się stało, że wieś ocalała...
Najpierw wybrali Żary, gdyż nazwa miasta kojarzyła im się z ciepłem, później trafili do Bronic pod Jasieniem.
Stąd po tych przejściach, gdy w 1945 powstała komisja repatriacyjna, w której znalazł się Piotr Hładkiewicz, nie tutejsi Polacy nie mieli już wątpliwości, że trzeba uciekać na zachód. Nawet zachęty Rosjan do pozostania nie wystarczyły, strach przed nacjonalistami był mocniejszy. Dziadek został kierownikiem pociągu, którym na zachód ruszyło nieco ponad sto polskich rodzin. To on wypełniał repatriacyjne dokumenty, to on prowadził transport. Najpierw wybrali Żary, gdyż nazwa miasta kojarzyła im się z ciepłem, później trafili do Bronic pod Jasieniem, gdzie dziadek pracował później w urzędzie, a Edward, ojciec pana Wiesława, został nauczycielem. Ale to już całkiem inna historia.