I m bliżej halloween, tym obficiej polski internet zalewają pomysły na dania upiorne. Widziałam już paluszki kościotrupa z francuskiego ciasta, babeczki à la duchy czy krwiste drinki z nietoperzami. Kuchnia nie zawsze musi być na serio. Ale gdy w jednym z tytułów przeczytałam o strachach na talerzu, na myśl przyszły mi zupełnie inne rzeczy niż potworki z lukru. Oto spożywcze trendy, które przerażają mnie nieodmiennie cały rok.
Sos czosnkowy
O zgrozo, jak wielką miłością Polaków jest sos czosnkowy! Taki na majonezie, z toną konserwantów i wzmacniaczy smaku, wyciskany z plastikowej butli za dopłatą 2 złotych do pizzy, szaszłyków i zapiekanek, a w domu dodawany do parówek i kanapek. Litości! Na ten widok uciekam jak wampir, któremu serce przekłuto kołkiem. Wampiry boją się czosnku w każdej postaci. Ja unikam tylko tej zimnej mazi, która maskuje smak wszystkiego, czym się ją poleje. Sam czosnek jest cudowny. Ale w sztucznym sosie (i potem naszym oddechu) - odstrasza. Warto znać prostą zasadę. Spaghetti z oliwą i czosnkiem - tak. Pizza z sosem czosnkowym - nie.
Wyroby jedzeniopodobne
W PRL-u w sklepach straszyły nas na zmianę puste półki (ach, te przerażające haki na mięso!) i wyroby jedzeniopodobne. Najpopularniejszym była chyba czekolada, która zamiast miazgi kakaowej zawierała tłuszcz, cukier i coś, co dawało brązowy kolor. Dziś czekolady mamy wyśmienite, ale wciąż dajemy się oszukiwać. Kupujemy podrabiany miód, bo się ładnie leje, a nie zbryla, pieczywo, które nie widziało zakwasu, ale drożdże i barwinki karmelowe. Kuszeni ceną i śpiewką o poskramianiu cholesterolu, kupujemy miksy olejów zamiast prawdziwego masła, a wraz z kilogramem kiełbasy przynosimy do domu pół kilo wody, soi i wypełniaczy. Niejeden supermarket to dom strachów. Radzę nie wchodzić bez okularów do czytania drobnego druczku na etykietach.
„Fit” desery
Dietetyczny deser to oksymoron, nazwa - zaprzeczenie, także idei przyjemności, jaką ma dać dobre jedzenie. W zdrowej diecie najważniejsza jest różnorodność i umiar. Jeśli mam zjeść deser bez cukru, laktozy, jaj, glutenu czy choćby masła, to wolę nie zjeść go wcale.
Upiornym przykładem fit deseru są modne puddingi z chia. Te drogie i ponoć ultrazdrowe nasionka, po namoczeniu np. w mleku kokosowym, pęcznieją i stają się jak kisiel (z mnóstwem kalorii), który bardziej niż smakołyk przypomina maź z tanich filmów o duchach. Albo zielone szejki - lepiej zjeść brokuł czy szpinak w sałatce, niż wypić zmiażdżony z bananem. Koktajlom w kolorze kosmitów mówię „nie”. Chyba że na halloween.