Słowa, które są ponad czasem
Gdy w 2013 roku Leonard Cohen występował w łódzkiej Arenie, publiczność witała go owacjami na stojąco. Oddawała naturalny hołd pieśniarzowi i poecie, który traktował ludzi jak przyjaciół (co skończyło się opróżnieniem mu konta przez bliską współpracownicę), potrafił poruszyć widza niezależnie od stopnia jego wrażliwości.
Człowiek, jego relacje z doczesnością, ale i absolutem, wiarą, pragnieniami, nadziejami i lękami były w centrum zainteresowania tego artysty. Ujmował to w wyjątkowych utworach, ważnych, o dużej sile rażenia (ucieszył mnie Nobel dla Boba Dylana, lecz na miejscu komisji zdecydowałbym się właśnie na Cohena).
I pokazał, czym jest ponadczasowość, w odróżnieniu od rzeszy aktorów, reżyserów, muzyków, piosenkarzy płci obojga, którzy poczuli potrzebę tłumaczenia nam, który polityk jest głupi, która linia jedynie słuszna, które twierdzenie prawdziwe. Cohen wszystkich ich przykrywał swym kapeluszem. Poznałeś "tajemny akord" - Hallelujah Mistrzu Leonardzie.