Przestraszona głowę tuliłam do krowy. Nie widziałam, co robić
13 lipca 1943 roku do małej wsi Ludwikówka w powiecie rohatyńskim na Wołyniu wkroczyli Niemcy i Ukraińcy z UPA i dokonali rzezi na miejscowej ludności...
Ludwikówka, Wołyń, 13 lipca 1943 r. Jadwiga Kraszewska obudziła się jak zwykle o świcie. Ludzie o tej porze roku wstawali wcześnie, żeby przed największym skwarem oporządzić zwierzęta i wykonać pierwsze prace w polu. Nawet 13-letnie dzieci, jak Jadwiga. Jeszcze leżąc w łóżku usłyszała w izbie głos brata, Janka. - Mówił, że ktoś dym puścił na wioskę. Ale ja nie wiedziałam, o co chodzi. Wyszłam na podwórko a tu kobiety krzyczą, że wieś otoczona przez Niemców. Widzę karabiny. Sąsiadki mówią między sobą: "Nas nie mają po co bić. Pewnie przyszli tu, żeby Ukraińców bić. Pewnie chcą nas obronić". Nagle usłyszałam jak jeden do mnie woła "kom!". Ja nie wiedziałam co to "kom", chciałam do domu, ale zaraz wszystko zaczęło się dziać szybko...
(...) ksiądz odczytuje nazwiska wszystkich pomordowanych. Wśród nich nazwisko ojca Józefy Haliczańskiej
70 lat później, w Wysokiej pod Gorzowem... Mimo upału kilkadziesiąt osób, głównie starsi ludzie, stoi na wiejskim cmentarzu. Proboszcz z Lubna prowadzi mszę. - Spotkaliśmy się tu by oddać hołd wszystkim ofiarom Wołynia, a szczególnie ofiarom pacyfikacji kolonii Ludwikówka. Ponad 170 osób zostało tam w bestialski sposób zamordowanych. Tam była ich ojczyzna, tam był ich dom, pragnienia szczęścia, miłości, pokoju - słyszymy podczas kazania. Potem ksiądz odczytuje nazwiska wszystkich pomordowanych. Wśród nich nazwisko ojca Józefy Haliczańskiej, Jana.
- W Ludwikówce żyło nam się pięknie. Wieś otoczona lasem i łąkami, górzyste pola, spokój. Ziemia żyzna jak nigdzie indziej. We wsi mieszkało około trzysta osób, sami Polacy. Nawet z Ukraińcami mieliśmy dobre kontakty i zgodę. Mężczyźni pracowali w lasach, w polu, kobiety zajmowały się zwierzętami w gospodarstwach. Tam wyrosłam, ciągle widzę to miejsce. Ale najbardziej widzę jeden dzień, cały czas widzę go na oczy. Mam 20 lat, jest lipiec, piekliśmy chleb w domu. Budzę się o czwartej rano, krowy już na dworze, mama zdążyła je wypędzić. Nagle słychać hałas, patrzę, i Jezus Maria, Ukraińcy ganiają po podwórkach, ludzie krzyczą. Biegnę boso, zawracam krowy do stodoły i jakaś taka nieświadoma postanawiam je wydoić.
Komuś wycięli język, oczy nożyczkami. Jakieś dziecko w wózku, dźgnięte bagnetem leży.
Nagle słyszę, że sąsiadki głośno płaczą. Przestraszona przytulam głowę do krowy, nie wiem, co robić. Zaraz widzę, jak Niemiec prowadzi męża sąsiadki. Ona krzyczy, małe dziecko też. Karabin do głowy, palnął, sąsiad runął, a na niego to dziecko się kładzie. "Co, żal ci go? Żal?" mówili do sąsiadki. Dziecko wzięli, nie wiem, co z nim się stało. Potem widziałam te rzeczy… To nie do opowiedzenia. Mężczyzn zaczęli wiązać drutami kolczastymi przy stodole. Widziałam, jak ciężarnej kobiecie rozcinają bagnetem brzuch i wyciągają dziecko. Komuś wycięli język, oczy nożyczkami. Jakieś dziecko w wózku, dźgnięte bagnetem leży. Inne dzieci biorą je na ręce, przytulają, żeby nie drgało.
nie płaczcie moje kochane, nie płaczcie, teraz już nic nie pomoże, tylko się módlcie
Nagle wyprowadzają nas na łąkę obok wsi. Nas, to znaczy kobiety i małe dzieci. Widzę mojego ojca, z mamą i siostrą stoimy i płaczemy. Tata mówi: "nie płaczcie moje kochane, nie płaczcie, teraz już nic nie pomoże, tylko się módlcie".
To były ostatnie słowa, jakie Józefa Haliczańska usłyszała z ust ojca. 172 mężczyzn zamknięto w dwóch stodołach. Najpierw wrzucono do środka granaty, potem spalono ciała. Podpalono wszystkie zabudowania.
Pani Jadwiga na uroczystość upamiętniającą masakrę w Ludwikówce czekała od dawna. Mówi, że dla niej to jak pogrzeb. Wszystko zorganizował sołtys wsi i wnuk pani Józefy Hubert Haliczanowski oraz Bogumiła Światłowska - Kujtkowska, jej wnuczka. - Babcia całe życie opowiadała o tym, co wydarzyło się w Ludwikówce. Zamiast bajek słuchaliśmy tamtych historii - mówi, gdy spotykamy się po mszy na cmentarzu. - To straszne, mieć w pamięci takie sceny. Wraz z jej babcią tablicę odsłania Helena Wysz (też była mieszkanka Ludwikówki) i Jadwiga Kraszewska z Myśliborza. W Ludwikówce straciła brata i dziewięciu wujków. Pamiętnego 13 lipca 1943 roku miała 13 lat.
Do dziś, gdy siedzę przed domem i nagle las mocniej zaszumi, trwoga mnie ogarnia, że to Ukraińcy idą.
Jadwiga Kraszewska: - Znalazłam później miejsce, gdzie wszyscy zostali spaleni, tę stodołę. Wchodzę do środka, patrzę dookoła, a tam w trzech lub czterech rzędach widzę ich wszystkich jak siedzą. Niektórzy mieli ręce poskładane jak do modlitwy. "Bracie mój kochany, gdzie jesteś?" myślę. Stoję, nagle zjawia się jakiś Ukrainiec. Pyta, co tu robię. Odpowiadam, że szukam brata. On na to "dziecko, brata nie znajdziesz. Uciekaj stąd, bo tu cię zabiją". Wiem, że potem ich ciała powrzucano do jamy, jak śledzie.
Do dziś, gdy siedzę przed domem i nagle las mocniej zaszumi, trwoga mnie ogarnia, że to Ukraińcy idą.