Państwo też wzięło L4 [KOMENTARZ ARKADIUSZA KRYSTKA]
W Polsce się nie choruje. W Polsce się idzie na zwolnienie albo bierze zwolnienie. Tak jakby te dokumenty leżały na biurku w przedsionku Urzędu ds. Brania Zwolnień i tylko czekały, by je sobie wziąć.
Nie strajk głodowy, nie strajk okupacyjny, nie strajk włoski, nie blokowanie dróg, ale gremialne pójście na zwolnienia stało się najskuteczniejszą formą protestu. Udowodniły to wielokrotnie pielęgniarki i lekarze, także z województwa łódzkiego. Teraz tę broń wyciągnęli policjanci, pogranicznicy, strażacy. Strzał w dziesiątkę.
Dla skuteczności użycia zwolnienia ważny jest czas sięgnięcia po nie. 11 listopada i wyjątkowo spokojny, świąteczny, podniosły, uroczysty i przede wszystkim nikomu niezagrażający marsz, był wymarzonym terminem do wzięcia zwolnień przez policjantów.
Rządzący tak bardzo nie bali się zadym na ulicach stolicy, że padli przed funkcjonariuszami na kolana i dali im podwyżki – 655 zł od przyszłego roku i 500 zł od roku 2020. Wcześniejsza próba przekupienia policjantów tysiącem złotych za zejście ze zwolnienia nic nie dała.
Uzdrowiciel w randze ministra spraw wewnętrznych Joachim Brudziński ogłosił sukces i złożył policjantom życzenia rychłego powrotu do zdrowia. A jednocześnie jego rządowy kolega, były zwierzchnik policji, a teraz minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak powątpiewał w chorobę funkcjonariuszy:
„Takie nagminne występowanie po zwolnienia lekarskie – to jest karygodne. Policjant powinien wyróżniać się wysokim morale (...), a idą na lewe zwolnienia. (...) coś dziwnego dzieje się, kiedy 15 procent funkcjonariuszy nagle zachorowało?”.
Powiedział, co powiedział i skapitulował. Nie zapowiedział kontroli zwolnień, sprawdzenia, który policjant był chory, a który wziął lewe zwolnienie, co sam sugerował. Nikt mu też pewnie nie wytoczy procesu za rzucenie podejrzenia, że gliniarze oszukują.
Cóż, państwo też wzięło zwolnienie.