Nad Strypą leży nie tylko Buczacz. Tutaj Strypa meandruje coraz głębiej wżynając się w wysoczyznę przybierając postać jaru
Dla Kazimierza Kulasa "jego Kresy" to Dźwinogród nad Strypą, w powiecie Buczacz, na pięknej Wyżynie Podolskiej.
- Gdy wybuchła II wojna światowa miałem sześć lat - rozpoczyna opowieść międzyrzeczanin Kazimierz Kulas. - Rok później poszedłem do szkoły publicznej w Dźwinogrodzie. Była to wiejska szkoła jednoklasowa. Było nas w klasie około setki dzieci: Polacy, Ukraińcy, prawosławni, Żydzi. Nauczyciel, pan Michał Goik, uczył nas wszystkich przedmiotów. Głównymi pomocami naukowymi były zeszyt, ołówek, patyczki do liczenia powiązane po dziesięć, gumka... A nauczyciel miał tablicę, kredę, ścierkę i... ogrom dobrej woli.
Ze szkolnych czasów pamięta jeszcze wycieczki do pobliskiego Buczacza, w którym największe wrażenie robiły na nim rozległe ruiny zamku w Buczaczu, nad rzekę Strypę. W okolicy znajdowało się także słynne sanktuarium w Zarwanicy, nazywane ukraińskim Lourdes, ruiny zamku w Podzameczku i monastyr w Rukomyszu znajdujący się w grocie.
Były tylko ślady mogił. Znicz zapaliłem na jednej z nich, bezimiennej.
Trzy kolory czereśni
Dom rodzinny. W środku była komora, po lewej kuchnia, a po prawej niewykończony pokój. W głównej roli bambetel, czyli rodzaj tapczanu. Na ścianach obrazy: św. Antoni, który chronił przed nieszczęściem, przedstawienie ostatniej wieczerzy, szkaplerz z Niepokalanowa. Rodzice byli bardzo religijni, prenumerowali "Rycerza Niepokalanej", który zawsze leżał na poczesnym miejscu. Dom był kryty strzechą, ale murowany, z kamienia łupanego. Niedaleko znajdowała skała, z której okoliczni mieszkańcy pozyskiwali budulec. Jakieś 50 metrów od domu płynęła Strypa. Z drugiej strony rozciągał się las grabowy, rosła leszczyna, niedaleko był też cmentarz...
- Gdy pojechałem tam pierwszy raz, na początku lat 90., próbowałem znaleźć groby przodków - opowiada pan Kazimierz. - Na próżno. Były tylko ślady mogił. Znicz zapaliłem na jednej z nich, bezimiennej.
Wokół obejścia był mur, po którym w latach 90. nie było już śladu. Do domu wiodła aleja czereśniowa. Czereśnie były różne - białe, czerwone i tak ciemne, że wydawały się aż czarne. A panu Kazimierzowi wydaje się, że to były najsłodsze, najsmaczniejsze czereśnie na świecie.
Pamiętam jak mama i tato skoro świt brali sierpy w dłonie i szli do pracy.
Dalej była wieś, w kształcie podkowy. Duża, jakichś 360 mieszkańców, z których dwie trzecie stanowili Polacy, reszta to Ukraińcy. Ale te proporcje nie były jakąś reguła, nie odpowiadały demografii okolicy. Na przykład w pobliskiej Zielonej, skąd pochodziła żona stryjka Antoniego, mieszkali głównie Ukraińcy. I mieszane małżeństwo nie było niczym nadzwyczajnym.
- Rodzice byli biedni, ale bardzo pracowici - opisuje międzyrzeczanin. - Mieliśmy niewielką działką, ale rodzice pracowali u innych, na folwarkach. Pamiętam jak mama i tato skoro świt brali sierpy w dłonie i szli do pracy. A na folwarkach nie można było ciąć kosą, gdyż zostawały kłosy na ściernisku. Tacy byli ludzie gospodarni.
I jeszcze pamięta powrót z pola w lipcu 1945 roku. Rodzice pracowali na terenie folwarku na drugim brzegu Strypy. Poszedł do nich po jeden snopek pszenicy, dla kur. Gdy wracał do domu przez kładkę, most był zniszczony, zobaczył dryfujące zwłoki w stanie rozkładu. Chłopiec tak się przestraszył, że wpadł do wody... Woda szybko płynęła, ledwie zdołał przytrzymać się kamienia...
W moim domu, tam na wschodzie
we wsi Dźwinogrodzie
w mojej pamięci mieszkają inni ludzie.
Znałem tam każdy centymetr
I każdą grudkę ziemi
mierzyłem krokami odległość do szkoły
i do kościoła na modlitwę,
dawałem kość dla psa,
pasałem krowę i dwie kozy,
chodziłem do lasu na grzyby
i z wędką na ryby.
Fragmenty wiersza Kazimierza Kulasa
wygłosił wówczas niezapomnianą homilię, po której widział łzy w oczach dorosłych
Wojna to koszmar
Wspomnienia pana Kazimierza zdominowane są przez wojnę. Pamięta zatem jak z końcem sierpnia 1939 roku powołanie do wojska dostał jego ojciec - Franciszek. I przypomina sobie mszę świętą w buczackim kościele pw. Matki Boskiej Szkaplerzowej w intencji szczęśliwego powrotu jego i innych mężczyzn z wojny. Celebrował ją ksiądz Zygmunt Sztaufer i wygłosił wówczas niezapomnianą homilię, po której widział łzy w oczach dorosłych.
Na polach widać było sowieckie czołgi i samochody pancerne. Płonęły.
Ojciec wrócił. Mniej więcej po trzech tygodniach, ubrany w cywilne ubranie. Opowiadał wówczas o tym jak zaczepiały go bandy ukraińskich nacjonalistów, o ucieczce przez Zaleszczyki do Rumunii, o tym że tę samą drogę wybrał marszałek Rydz-Śmigły. Zresztą później usłyszał opowieść ojca o tym, że marszałek wrócił do Polski, aby walczyć i o tym, że zmarł.
- Pamiętam nocną strzelaninę - dodaje pan Kulas. - Był rok 1942. Na polach widać było sowieckie czołgi i samochody pancerne. Płonęły. Żołnierze uciekali na wschód. Wielu z nich poległo, ich ciała leżały na drogach, lasach, rowach.
wielu z nich, rannych, jęczało straszliwie i prosiło, aby ich dobić.
Rozpoczął się także niemiecki terror. Niemcy wyłapywali ludzi i zmuszali ich do kopania rowów przeciwlotniczych. Tworzyli nowa linie obrony budując bunkry. Ustawili miny w zbożu, ba, nawet przed progiem budynków. Pan Kulas pamięta sąsiada, Wasyla, który trafił na minę kosząc kosą zboże. Inny, o imieniu Mikołaj, wyleciał wraz z synem Jasiem w powietrze podczas orki.
- Widziałem łapanki i egzekucje Żydów - opowiada. - Kopali doły, a później musieli rozebrać się do naga, stanąć na desce nad dołem, a Niemcy zabijali ich, jednego po drugim, gęsiego. Później wielu z nich, rannych, jęczało straszliwie i prosiło, aby ich dobić.
Mniej więcej wówczas Niemcy ewakuowali mieszkańców Dźwinogrodu do pobliskich Monasterzysk, gdzie mieszkał stryj Wawrzyk.
W moim domu
tam na wschodzie
w mojej zagrodzie
moje korzenie zycia
prochy dziadków
siostrzyczki Anieli zostały
- Wzięli my krowę, dwie kozy, trochę suszonego chleba, garnki i w pośpiechu opuściliśmy rodzinny dom - dodaje. - Spaliśmy w stodole, razem z jakimiś dwudziestoma innymi rodzinami. Było ciężko. Ludzie posiłki gotowali na palenisku, w wiadrze. Pamiętam jak zbierałem lebiodę i wysuszone obierki na zupę. Nie było mydła, był za to tyfus i wszawica. Ludzie marli jak muchy.
Nieco później, w 1943 roku, 16-letnią siostrę pana Kazimierza schwytali Niemcy i załadowali do transportu, który miał jechać do III Rzeszy. Udało jej się uciec we Lwowie. Wędrowała lasami aż dotarła do domu. Tam musiała już się ukrywać do końca wojny.
Koniec wojny? 9. dzień maja zaczął się pięknie, to był słoneczny poranek. Wiatr kołysał koronami drzew, Strypa spokojnie toczyła swoje wody. Pan Kazimierz pasł krowę i dwie kozy. Obok koledzy - Stanisław Szpakowski, Jan Kulas, Michał Zapotoczny, Michał Krzyżanowski, Piotr Prybuła...
9 maja 1945 roku hitlerowskie Niemcy podpisały akt kapitulacji
W godzinach popołudniowych wszyscy, całymi rodzinami, ruszyli na wiec na placu obok szkoły, odświętnie ubrani, jak do kościoła. Wiedzieli, że nastąpi coś nadzwyczajnego. Była cała wieś, z sołtysem Stefanem Lipą na czele. Na boisku ustawiono trybunę, na której stanęła grupa żołnierzy. Jeden z nich, lejtnant, uroczystym głosem oznajmił, że "dzisiaj, 9 maja 1945 roku hitlerowskie Niemcy podpisały akt kapitulacji". Potem była część artystyczna. Żołnierze śpiewali frontowe piosenki. Dwunastoletni Kazimierz nie spał całą noc i było to dla niego ogromne przeżycie.
Mój dom rodzinny, pod strzechą, pożegnałem w listopadzie 1945 roku
Potem nadeszły smutne wieści. Już nazajutrz po fecie dotarła wieść, że w walkach pod Budziszynem zginął stryj Antoni. Dopiero pół wieku później pan Kazimierz dowiedział sie, że spoczywa on na cmentarzu wojennym w Zgorzelcu. Stoi tam duży pomnik. Do wsi nie wróciło wielu żołnierzy, liczni cywile zabrani do obozów i wywiezieni na roboty. Okolica była z kolei usiana wojennymi grobami, saperzy rozminowywali mosty drogi, bunkry... Co chwilę słychać było odgłosy eksplozji niewypałów.
- Mój dom rodzinny, pod strzechą, pożegnałem w listopadzie 1945 roku - wspomina pan Kazimierz. - Wraz z rodzicami przyjechałem na Ziemię Lubuską, zamieszkaliśmy w podzielonogórskiej wsi Kotowice. Ojciec zajął gospodarstwo rolne
P.S.
Pan Kazimierz podzielił się także wspomnieniami o mieszkańcach pobliskich Urzutów, którzy przyjechali z Solońska, a o których pisaliśmy przed kilkoma tygodniami.
Strypa...
...lewy dopływ Dniestru, o długości 147 km i powierzchni dorzecza 1610 km 2. Od Buczacza płynie głębokim, wąskim jarem. W latach 1915-1916 rzeka stanowiła linię frontu pomiędzy wojskami rosyjskimi i austro-węgierskimi, w wojnie polsko-bolszewickiej linię obrony armii Ukraińskiej Republiki Ludowej, sojusznika Wojska Polskiego, pod dowództwem gen. Omelianowicza-Pawlenki przed nacierającą Armią Czerwoną (sierpień 1920). Wzdłuż jej dolnego biegu (od ujścia do Dniestru do okolic Jazłowca) biegła zachodnia granica Podola.
List do redakcji
- "Po przeczytaniu artykułu w Waszej Gazecie na temat Polaków w Bukowinie, jako tam urodzony, chciałbym nawiązać kontakt z rodakami wywodzącymi się z tamtych stron i terenów. Dla informacji podam w skrócie mój życiorys i przeżycia, które mnie spotkały w moim dotychczasowym życiu.
Urodziłem się w Rumunii w roku 1926 w mieście Solka powiat Radowice w województwie Suczawa. Było to wówczas miasto uzdrowiskowe w południowych Karpatach na trasie z Radowic do kopalni soli w Kacika. Wówczas w mieście było duże sanatorium przeciwgruźlicze, większość mieszkańców utrzymywała się z wynajmowania kwater letnikom i kuracjuszom oraz zajmowała się rzemiosłem.
Moi rodzice mieli dom, w którym było 9 pokoi do wynajęcia, ponadto ojciec zajmował się ciesielstwem i stolarstwem. Najstarsza moja siostra pracowała w zakładach włókienniczych w mieście Bubuś, młodsza siostra, brat i ja chodziliśmy do szkoły. Skończyłem cztery klasy w języku rumuńskim.
Ponieważ mój ojciec nie chciał w 1921 roku przyjąć obywatelstwa rumuńskiego, jako Polak z Galicji, cały czas żyliśmy tam jako obcokrajowcy W roku 1937 rodzice postanowili wyjechać do Polski, w rodzinne strony mojego ojca do wsi Derewnia, w powiecie żółkiewskim w woj. lwowskim. Tutaj ojciec podjął pracę jako leśnik u hrabiny Starzyńskiej, mieszkaliśmy w leśniczówce Dworce. W roku 1938 ojciec podjął pracę jako leśniczy w lasach hrabiego Horocha. Mieszkaliśmy wtedy w leśniczówce oddalonej od miasta Mosty Wielkie o 3 km.
Od roku 1938 chodziłem razem z bratem do szkoły w Mostach Wielkich aż do 10 lutego 1940, w którym to dniu zostaliśmy deportowani na Syberię do kopalń złota oddalonych od miasta Jenisejska o 580 km na północny-wschód. W roku 1943 ja i brat poszliśmy do wojska (I i II armia).
(...) Dotarł do mnie kolejny artykuł z "GL", w którym jest mowa o Mostach Wielkich i o szkole policyjnej, w której pracował mój szwagier Michał Wysocki (już nie żyje) i w której szkole wielokrotnie bywałem, podam Panu do wiadomości kilka faktów z tego okresu. Otóż po wybuchu wojny w 1939 nauka w szkole policyjnej została przerwana, kursanci, a z nimi mój szwagier, zostali powołani do wojska, w szkole zostali tylko pracownicy cywilni.
Po chyba dwóch tygodniach do Mostów Wielkich wkroczyły wojska niemieckie, zajęli koszary szkoły, okopali się i ustawili działka przeciwpancerne za szkołą, przy szosie do Żółkwi i Sokala, na drodze do wsi Parowa. Drogą z Mostów Wielkich do Parowa myśmy chodzili do miasta i do szkoły. Niemcy stacjonowali w Mostach Wielkich chyba przez cztery, pięć dni, w tym czasie do naszej leśniczówki, lasami, dotarł cały szwadron ułanów w pełnym uzbrojeniu. Pytali mojego ojca jak dostać się lasami do wsi Butryny. Ponieważ ja i mój brat dobrze znaliśmy dukty leśne pojechaliśmy pokazać drogę. Aby przejść do tego kompleksu leśnego trzeba było przekroczyć szosę z Mostów Wielkich do Żółkwi i tutaj kazano nam wracać do domu. Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy strzały, wywiązała się walka między ułanami i Niemcami na szosie, nie trwała długo. Na drugi dzień wojska niemieckie opuściły miasto. W mieście nie było żadnej władzy, ludzie wynosili ze szkoły policyjnej meble, koce, mundury, wszystko, co mogło mieć jakąś wartość, szkoła była opuszczona i nikt jej nie pilnował.
Chyba po trzech dniach do Mostów Wielkich wkroczyła armia radziecka, zajęli koszary szkoły, pomnik - popiersie Piłsudskiego zostało zrzucone i leżało na ziemi koło obelisku. Ja i mój brat chodziliśmy oraz inni koledzy chodziliśmy tam do żołnierzy radzieckich i za to, że czyściliśmy konie oni uczyli nas jeździć konno. Wiem, że kilku starszych kolegów w czasie pobytu w koszarach szkoły przerzucili przez płot popiersie Piłsudskiego i tam za płotem zakopali. Ja w tym nie miałem brać udziału..."
Alojzy Krzaczkowski