Felieton Tadeusza Płatka. Filmy spod hali
To było tak dawno, że obraz jest w technikolorze. Zastanawiam się, czy dzisiejsze nastolatki, za lat powiedzmy 30, będą miały równie zniekształconą wizję reminiscencji i czy będą one pachniały jak moje.
Tydzień temu byłem pod Halą Grzegórzecką (tak to się wtedy mówiło). Jest tam obecnie większy bałagan, syf, niespotykane już chyba nigdzie stężenie procentowe badziewia w postaci holenderskich „antyków”, starych butów, plastikowego śmiecia, rzeczy zupełnie bezużytecznych. Z drugiej strony: wszystko to, co dzisiaj wygląda źle, w zasadzie już nie pachnie. Na przełomie lat 80. i 90. każdy drobiazg był skarbem, zanurzonym wszelako w niewidzialnym odorze rozkładających się odpadów biologicznych.
No i jeżeli coś nam w Krakowie naprawdę wyszło przez te lata, to m.in. gospodarka komunalna. Możecie się śmiać, jojczyć, ale schyłek komuny był lepki, śmierdzący, nieświeży i przepocony jak załoga Ikarusa.
Ach! Nie ma już przewałowców obrabiających gości w trzy kubki (niedawno byli na Krupówkach i w Ełku).
Pod halę chodziłem regularnie w celu zaspokajania namiętności numizmatycznej za gotówkę Ojca, razem też wybieraliśmy filmy na kasetach VHS na nadchodzący tydzień. Dokonywaliśmy wymiany obejrzanych pozycji repertuarowych na nowe, dlatego nie zachowała się pełna ich kolekcja, a jedynie kilka kaset, których już wymienić na nic innego się nie udało, a może po prostu zachowaliśmy je ze względu na wartość.
Żadna wypożyczalnia kaset, portale z filmami, propozycje serwisów streamingowych - nic nie może się równać z profesjonalnym doradztwem chłopów od kaset spod hali. Wszystkie części Rocky’ego, Rambo, Predatora, Dirty Dancing (przetłumaczony jako „Wirujący Sex”), Szklana Pułapka, Powrót do Przyszłości - legendarne tytuły, o których Netflix nakręcił właśnie serial - straganowi gatekeeperzy znali i polecali, kierując się nie wiem jakim zmysłem. Może niemieckim.
Premiery „halowe” były często wcześniej niż pokazy w kinach. Kasety nagrywano po kryjomu w kinoteatrach zachodnioniemieckich, przewożono do Polski i tłumaczono, a potem wgrywano dubbing. Oryginalnej ścieżki dźwiękowej nie było prawie słychać, natomiast dograny polski lektor starał się przebić przez niemieckiego. Bywało jeszcze gorzej - polski lektor wyjaśniał zdubbingowanego aktora hollywoodzkiego, i to nie tylko po niemiecku. Sylwester Stallone w obrazie Rocky II mówił po włosku, a tłumaczył go… nie wiem kto. To w każdym razie nie był ani Tomasz Knapik ani Maciej Gudowski, tylko jakiś przypadkowy koleś, który czytał co piąte, wypowiedziane przez aktorów zdanie, za to zawsze za wolno. Scena już nowa była, a on jeszcze kończył poprzednią. Gdyby nie te kasety, to dziś nie doceniałbym kunsztu lektorów, niewidocznych bohaterów, opowiadających nam bajkę w języku ojczystym.
Kasety VHS miały pojemność 180 lub 240 minut. Czyli: albo mieściły się na niej dwa filmy albo jeden cały i początek drugiego lub (najczęściej) jeden cały i wystająca spod niego resztka innego. Palimpsest taki najczęściej był z gatunku porno. Ale o tym opowiem innym razem.