Cudna kraina na zlewie Świcy i Ilnicy. Gdzie się znajduje?
Ludwikówka, osada w lesie, w górach. Nie jest nawet zaznaczona na mapie. Gdzie się ona znajduje? Dziś opowie nam o tym Stefania Mazurczak z Sulechowa, która w Ludwikówce spędziła dzieciństwo.
Opowiem panu o moim spotkaniu z rysiem - proponuje pani Stefania, a ja zamieniam się w słuch. Już wiele lat wcześniej nauczyłem się, że to najlepsza rola, jaką mogę odegrać, gdy Kresowiacy zaczynają snuć swoje niepowtarzalne historie.
- Był chyba maj, poszłam na konwalie. Jak to dziecko, na bosaka. Tuż przy domu górki, pagórki... Patrzę, a tu jakiś taki cielaczek na polance. Myślę sobie: Co się dzieje? - wspomina moja rozmówczyni. - Nazbierałam do sukienki kamieni, idę i rzucam w stronę tego cielaczka. A on stoi i patrzy. I dopiero jak podeszłam blisko, bliziutko, to się zorientowałam, że to nie żaden cielaczek, tylko ryś! Nie wiem, jak ja z tej góry zbiegłam, chyba - jak to zawsze powtarzam - na skrzydłach.
W domu mała Stefcia natychmiast zrelacjonowała ojcu to niecodzienne spotkanie. - Powiedział, że miałam szczęście, że ryś był na ziemi, bo z drzewa te zwierzęta często atakowały ludzi - nie ukrywa moja rozmówczyni. - Ojciec nie mógł uwierzyć, że to był ryś, tak blisko domu. Ale niedługo później dostrzegł go przy moście nieopodal naszego gospodarstwa.
Pani Stefania podsuwa mi kilka starannie zapisanych kartek. Zaczynam czytać:
Świca latem była dla nas, dzieci, areną zabaw i obserwacji
Przytuliła się pomiędzy górami
Ferdynand Antoni Ossendowski, autor książki pt. „Karpaty i Podkarpacie”, jednej z serii „Cuda Polski”, wydanej jeszcze w okresie międzywojennym, o Ludwikówce, tym małym skrawku Kresów dawnej Rzeczpospolitej, napisał: „Na zlewie Świcy i Ilnicy przytuliła się pomiędzy górami osada Ludwikówka, przecięta drogą i torem kolejki, wykradającej puszczy najlepsze świerki”. O Świcy płynącej w głębokim wąwozie obok naszego domu autor pisze: „Świca rwie i szumi, z wirów Świcy wyskakują drapieżne pstrągi, chwytają owady i walczą z prądem i szypotami (miejsca w rzece, gdzie woda wre na kamieniach), dążąc ku źródliskom i wyciekom rzeki”. Świca latem była dla nas, dzieci, areną zabaw i obserwacji: w czystej, niemal przezroczystej wodzie podziwialiśmy harce niezliczonej ilości pstrągów, łowiliśmy je też na różne sposoby, uprawialiśmy zawody, komu uda się przejść w najbardziej rwącym nurcie rzeki na drugi brzeg, zażywaliśmy kąpieli w lodowatej wodzie.
Kolejką prosto do Wygody
Ludwikówka, mała miejscowość, osada w lesie, w górach. Nie jest nawet zaznaczona na mapie. Gdzie się ona znajduje? W Karpatach Wschodnich, na wschodnim uskoku Bieszczadów, na przedwojennym pograniczu polsko-węgierskim, w powiecie Dolina, województwie Stanisławów. Nie była to miejscowość zamieszkała przez Hucułów, nie było kurnych chat, jak na przykład w ostatniej przygranicznej miejscowości Wyszkowie. Mieszkańcami Ludwikówki byli osiedleńcy narodowości niemieckiej, prawdopodobnie przybyli jeszcze przed I wojną światową, za panowania Austro-Węgier. Głównym zajęciem osiedleńców była praca w lesie: wyręb, przygotowanie ściętych drzew do wywozu kolejką do tartaku w Wygodzie, praca w szkółkach leśnych, opieka nad zwierzyną, a tej było bardzo dużo, organizowanie całorocznych polowań... Rodzin narodowości polskiej było niewiele, około dziesięciu na ogólną liczbę około stu rodzin.
Towarzyszyły im muzyka, śpiew. Na przygotowanym terenie goście się bawili.
Swoje siedziby miały tu: ochrona pogranicza, urząd gminy, posterunek policji, szkoła podstawowa z językiem polskim i dodatkowym niemieckim, kościół katolicki, a w ostatnich latach działał nawet związek strzelców, należała do niego także młodzież pochodzenia niemieckiego, już trochę spolonizowana. Było nadleśnictwo i cztery gajówki oraz filia dyrekcji kolei, na której pracował też ojciec. Kolejka była ważną „instytucją”, spełniała wiele funkcji. Oprócz wywozu do tartaku już okorowanych kloców świerków, sosen, jodeł, a nawet limb, umożliwiała mieszkańcom dojazd do Wygody, miasteczka, w którym robiło się zakupy (dwa sklepiki w Ludwikówce dysponowały tylko podstawowymi produktami). Z Wygody szosą i koleją można było dojechać do Doliny, miasta powiatowego, a z Doliny już bez trudu dalej. Kolejka spełniała jeszcze jedną ważną funkcję. W okresie letnim kursowała też w niedziele, przywoziła na swoich wagonikach lorach mnóstwo gości. Towarzyszyły im muzyka, śpiew. Na przygotowanym terenie goście się bawili. Towarzyszyły temu konkursy, loterie, spotkania towarzyskie, spacery. Wieczorem kolejka z gośćmi wracała do Wygody.
Bogactwo w zasięgu ręki
Każda pora roku charakteryzowała się swoim urokiem i niespodziankami. Lato łaskawe, hojne, ciepłe, pachnące było najbardziej wyczekiwane i miłe. Obdarowywało nas swoimi darami, swoim bogactwem, a miało wszystko, co człowiek potrzebuje do życia. Wszędzie wokoło w zasięgu ręki rosły dorodne, pachnące, smaczne poziomki, jagody, borówki, żurawiny, jeżyny, nawet porzeczki białe i czerwone, orzechy leszczynowe, a grzybów borowików było co niemiara. Do tych hojności lata dodać należy pstrągi, a złowić je nie było żadną sztuką, i dziczyznę w różnych postaciach i gatunkach. Miód pachnący z własnej, rodzinnej pasieki był już tylko dodatkiem życzliwej przyrody.
Nawet w porze zimowej, mroźnej źródełko dawało nam swoją wodę.
Ale nie mogę pominąć i nie wspomnieć o wodzie, nie tej z rzeki Świcy, ale źródlanej. Wypływała niedaleko naszego domu małym strumykiem z głębi skał, zimna, czysta, smaczna. Nawet w porze zimowej, mroźnej źródełko dawało nam swoją wodę. Ziemia nie była urodzajna, na małych, nielicznych poletkach uprawiano kartofle, przysmak dzików, trudno było upilnować. Siało się też owies, plony były mizerne. Ogródki warzywne, przydomowe, pielęgnowane pozwalały na uprawę marchewki, pietruszki... Cenne były w tej górzystej krainie łąki, dawały siano dla bydła domowego, ale też dla zwierząt leśnych. Było ono dobrodziejstwem szczególnie w czasie śnieżnych, mroźnych zim.
1 września 1939 zakończył ten sielankowy okres
Po dziecięcemu wyczułam
Dlaczego zdecydowałam się wrócić wspomnieniami do odległych czasów, do tego mało znanego skrawka ziemi na obrzeżach Kresów - Ludwikówki? Ponieważ pomimo upływu lat wciąż wracam myślami i obrazami wyobraźni do tego wyjątkowego miejsca, ponieważ tam została cząstka życia, bardzo ważna, dzieciństwo. Życie mieszkańców było pracowite, nieraz trudne, ale ustabilizowane, spokojne, z optymistycznymi planami. Dzień 1 września 1939 zakończył ten sielankowy okres. 1 września, jak co roku, z tornistrem, nowiutkimi podręcznikami poszłam do ulubionej szkoły. Zastałam ją zamkniętą. Rozpłakałam się, instynktownie, po dziecięcemu wyczułam, że dzieje się coś niedobrego.