Awangarda przed burzą
Kończy się styczeń, za chwilę święta, sylwester i po roku 2017. Roku awangardy. Łódź, jak wiadomo, mieni się polską stolicą awangardy, wydaje się więc, że to doskonała okazja, by wykorzystać jubileuszową szansę, wzmocnić swoją pozycję, pochwalić się dorobkiem, ale i śmiałością myślenia.
Podyskutować z nieco infantylnym wizerunkiem miasta z ostatnich lat, spróbować poukładać hierarchię wartości. Dostrzec różnicę między celebrytą a artystą, krótkowzrocznością a sukcesywnym budowaniem wyjątkowości miejsca, w którym żyjemy. I przede wszystkim złapać energię, by pielęgnować rozumienie miasta sztuki jako miejsca żywych, twórczych, konsekwentnych, różnorodnych, jakościowych działań, nie sprowadzających się do projektowych eventów. Łódź i w czasach awangardy usilnie przekonywała świat, że dobra sztuka rodzi się w mękach.
Dziś sztuką nazywa wszystko, na co przeznaczy swój grant i awangardowo stara się sztuką zarządzać, czego ta prawdziwa raczej nie lubi. Ledwo rozpoczęty, a już przemijający Rok Awangardy mógłby być rokiem, który rzeczywiście przywróci Łodzi należne jej miejsce miasta sztuki ważnej. Pod warunkiem wspólnotowości zajmujących się kulturą instytucji i większej odwagi artystów, którzy Łodzi jeszcze pozostali. Za kilka dni organizatorzy oficjalnych obchodów Roku Awangardy w Łodzi przedstawią swoje projekty - zaskoczeń się nie spodziewam, ale przynajmniej kilka z instytucji sprawia wrażenie działań wspólnych. A łódzka praktyka pokazuje, iż zwykle kończy się kłótnią, podziałem, pretensjami, zawłaszczaniem, a w następnych latach „skokiem” na kolejne rocznice. Bardzo bym nie chciał, by jedynym łódzkim dorobkiem Roku Awangardy, który zostanie w powszechnej świadomości, był filmik z Cezarym Pazurą. A bezsensownie podpartego awangardowością, trudno już będzie „przykryć”.