Aromatycznej, własnej roboty wino o kresowym aromacie
- I dlatego dziś wszystkim powtarzam, że w Zielonej Górze możemy śmiało mówić, że na naszych winnych wzgórzach spotkały się dwie tradycje winiarskie - ta miejscowa, poniemiecka i polska, kresowa - tłumaczy Przemysław Karwowski.
Już od kilkunastu lat pasją zielonogórzanina Przemysława Karwowskiego jest winiarstwo. Jednak od pewnego czasu hobby to nabrało dodatkowo historyczno-kresowego kolorytu. Oczywiście za sprawą rodzinnej tradycji. Otóż dowiedział się, że w Zaleszczykach, gdzie przez lata żyli jego dziadkowie, także uprawiano winną latorośl. Mało tego, w okolicy tego miasta więcej było winnic niż w tym samym czasie w rejonie Zielonej Góry.
- Żona zapytała mnie kiedyś dlaczego grzebię w tych starych papierach - opowiada pan Przemysław. - Odparłem, że po to, aby mieć co odpowiedzieć, gdy przyjedzie Niemiec i zapyta, gdzie są nasze winnice i skąd my, Lubuszanie możemy mieć pojęcie o winiarstwie... Wówczas wskażę na wschód i powiem, że tam... Po wojnie w okolicy Zielonej Góry było 60 ha winnic, a na naszym Podolu, na Kresach 140 ha.
Do obrony granic
Jednak zacznijmy od początku, czyli od dziadka, który jeszcze w Zielonej Górze miał zawsze własnej roboty wino w piwnicy. Jak Stefan Rausz, dziadek Karwowskiego, rocznik 1899, znalazł się w kresowych Zaleszczykach? Daleka droga, gdyż pochodził z podwolsztyńskiego Kębłowa, a jako nastolatek pracował na budowach w Berlinie. Później była I wojna i jak opowiadał później wnukom spotkał nawet na tej swojej wojennej drodze Adolfa Hitlera. Po wojnie wrócił do Kębłowa, gdzie brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. Trafił do niewoli, lecz udało mu się w Berlinie uciec. Cóż, znał stolicę Niemiec jak własną kieszeń. Później była polska armia, wojna z bolszewikami w 1920 roku. Po powrocie w rodzinne strony wstąpił do Korpusu Ochrony Pogranicza. I w 1936 roku został przeniesiony na inną rubież II Rzeczpospolitej, do Zaleszczyk.
- Jak tylko Rosjanie weszli w 1939 roku do Polski natychmiast aresztowali wszystkich, którzy mieli guziki z orzełkiem, czyli wszystkich mundurowych - dodaje Karwowski. - Także mojego dziadka. Jednak już w obozie uratowały go... dłonie. Ponieważ kochał pracę na roli miał zniszczone ręce... Dla Sowietów człowiek ze spracowanymi dłońmi nie był polskim pankiem.
W Zielonej Górze prowadził restaurację "Podolanka"
Nawiasem mówiąc po jednej ze spisanych opowieści Karwowskiego odpowiedział Rafał Byczyński. Biografia jego dziadka (Franciszka Byczyńskiego) bardzo przypomina życiorys Stefana Rausza. Także Wielkopolska jako gniazdo rodzinne i skierowanie z KOP do Zaleszczyk. Po przejściu na emeryturę (w stopniu tytularnego starszego sierżanta) zajął się prowadzeniem pensjonatu w Zaleszczykach. Po wojnie zamieszkał początkowo w Zielonej Górze a później w Grudziądzu. W Zielonej Górze prowadził restaurację "Podolanka", przy ówczesnej ulicy 3 Maja 79, (później Jedności Robotniczej 79, a dzisiaj Jedności 46).
- Kilka lat temu w tym miejscu był sklep "Polmozbytu". Trudno mi powiedzieć dokładnie, w jakim czasie funkcjonowała "Podolanka" tłumaczy. - Dokumenty jakie posiadam wskazują na to, że co najmniej od lipca 1947 do lutego 1950 roku, a być może znacznie dłużej. Przypuszczalnie do upaństwowienia w początkach lat pięćdziesiątych, kiedy to dziadek objął posadę kierownika państwowego sklepu monopolowego.
Winobranie też na Kresach
Zaleszczyki w rodzinie Karwowskich funkcjonowały zawsze. Jakie było zatem zdziwienie pana Przemysława, początkującego winiarza, gdy buszując po internetowym forum aukcyjnym znalazł przedmioty związane z winiarstwem właśnie stamtąd, z Zaleszczyk.
na naszych winnych wzgórzach spotkały się dwie tradycje winiarskie - ta miejscowa, poniemiecka i polska, kresowa.
- Te poszukiwania, a raczej polowanie w internecie zaczęło się od dwudziestu kopert z winobraniowymi stemplami - opowiada. - I później tropiąc pamiątki związane z zielonogórskim Winobraniem niespodziewanie znalazłem broszurę "Winobranie w Zaleszczykach". W Zaleszczykach? Z czasem przekonałem się, że nawet w sferze promocji winiarstwa Ameryki nie odkryliśmy. Już wówczas biuro turystyczne Orbis namawiało gości z całej Polski, aby przybywali do Zaleszczyk. I dlatego dziś wszystkim powtarzam, że w Zielonej Górze możemy śmiało powiedzieć, że na naszych winnych wzgórzach spotkały się dwie tradycje winiarskie - ta miejscowa, poniemiecka i polska, kresowa.
Dla Karwowskiego postacią symboliczną dla tej winnej mieszanki jest Grzegorz Zarugiewicz, czemu dał wyraz w książeczce "Winiarstwo Kresów wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej". Urodzony w Kutach Zarugiewicz, absolwent gimnazjum w Brzeżanach zdobywał wiedzę i doświadczenie w Rumunii i Mołdawii. W Wierzchniakowcach, w okolicy Borszczowa, gospodarował na 10,5 ha ziemi, z czego 6 ha stanowiła okazała winnica z 25.000 krzewów. W samych Zaleszczykach był instruktorem Winiarstwa Lwowskiej Izby Rolniczej, pisał podręczniki uprawy... Bowiem w tym czasie winiarstwo było, jak byśmy to dziś powiedzieli, trendy.
specowi z Zaleszczyk, Zielona Góra zawdzięcza odtworzenie zielonogórskich winnic.
W 1945 roku, jak wielu mieszkańców Podola, trafił do Zielonej Góry. 13 września Państwowy Urząd Repatriacyjny przyznał mu, w zamian za pozostawione na wschodzie mienie, winnicę przy ul. Wrocławskiej. 6 marca 1946 dokonano korekty i mógł ostatecznie gospodarować na 5,7 ha plantacji poniemieckich winorośli. Do tego w latach 1946-1954 kierował winnicami Lubuskiej Wytwórni Win oraz uczył adeptów winiarstwa w Państwowym Liceum Sadowniczo-Winiarskim w Zielonej Górze (1947-1952). Tak naprawdę to właśnie jemu, specowi z Zaleszczyk, Zielona Góra zawdzięcza odtworzenie zielonogórskich winnic. W 1954 roku został "przerzucony" na inny, winiarski odcinek rozpoczął pracę na winnicach w okolicy Warki. Tam także postanowiono odtworzyć winiarstwo. Zmarł dwa lata później w Zielonej Górze, gdzie jego imieniem nazwano jedną z ulic.
Ciepłe Pokucie i Podole
W okresie II Rzeczpospolitej "ciepłe Pokucie" (okolice Horodenka, Śniatynia i Kosowa) oraz "ciepłe Podole" (rejon Borszczowa, Zaleszczyk, Buczacza i Czortkowa) stanowiły prawdziwe winiarskie zagłębie. Jego centrum stanowiły Zaleszczyki, które od dawna słynęły z sadów, a przy wielu gospodarstwach były niewielkie winniczki, gdzie ludzie uprawiali winogrona na własne potrzeby i tradycyjnie każdy miał nieco wina własnej produkcji. Wszystko za sprawą sprzyjającego, ciepłego klimatu.
22 września 1935 roku w Zaleszczykach odbyło się pierwsze Winobranie.
Winną latorośl uprawiano od zawsze z większym lub mniejszym powodzeniem, ale z reguły miejscowe trunki przegrywały konkurencję z tymi przywożonymi z Krymu, czy Mołdawii. Na przełomie XIX i XX wieku próby produkcji podejmowali ziemianie jednak władze Galicji kładły głównie nacisk na sadownictwo i uprawę słynnej już "moreli zaleszczyckiej". Nad winiarstwem pochylono się dopiero u progu lat 20. XX wieku. Ale już kilka lat później w uprawie winorośli dostrzeżono jeden z motorów pobudzenia gospodarczego Podola. 22 września 1935 roku w Zaleszczykach odbyło się pierwsze Winobranie. Od tego czasu, każdego roku, wydawano specjalne foldery wykorzystując święto winiarzy do promocji uroków Podola.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Tuż przed wybuchem II wojny światowej było tutaj już kilka liczących się winnic, a wszystkich znaczących ziemian i gospodarzy próbowano zainteresować rozszerzeniem upraw. Nad tym pieczę sprawował rząd. Nawiasem mówiąc przez cały ten czas toczył się spór między plantatorami stawiającymi na odmiany deserowe i tymi, którzy byli rzecznikami przemysłowej produkcji wina gronowego. Przecież przez cały czas wytwarzano tutaj wina owocowe.
W winie prawda
Jak w swoich artykułach pisze Wojciech Włodarczyk w Polsce w latach 20. i na początku 30. produkowano oczywiście wina gronowe, ale w minimalnych ilościach i to głównie z owoców sprowadzanych z zagranicy. W latach 1919-25 w Państwowym Zakładzie Badań Żywności w Krakowie przebadano w sumie 65 próbek win, ale tylko dwa zakwalifikowano do kategorii win "mszalnych", czyli gronowych. Wówczas trudno było mówić o klimacie sprzyjającym winiarzom - stawki podatków, koszty transportu i cła sprawiały, że nieliczni wówczas polscy hodowcy winorośli wybierali przede wszystkim uprawę odmian deserowych. I to one głównie dominowały w polskich winnicach aż do II Wojny Światowej. Jak na ironię panowała zasada, że na wina przeznacza się owoce uszkodzone.
nawet Francuzi, szukający nowych terenów pod uprawę, zamierzali tutaj w 1930 r. zakładać swoje winnice.
Dopiero w 1927 r., gdy Podole odwiedził premier Felicjan Sławoj Składkowski, zwrócono uwagę na możliwość ożywienia jednego z najbardziej zaniedbanych gospodarczo obszarów Polski, czyli osiem powiatów województw tarnopolskiego i stanisławowskiego. Taką lokomotywą miała być właśnie uprawa winorośli. A przykład szedł z góry. Wakacje Piłsudskiego w Zaleszczykach zwróciły z kolei uwagę tzw. elity na walory turystyczne ciepłego Podola. Wypadalo tutaj przyjeżdżać. I nagle nawet Francuzi, szukający nowych terenów pod uprawę, zamierzali tutaj w 1930 r. zakładać swoje winnice. W tym samym roku Małopolskie Towarzystwo Rolnicze we Lwowie ustanowiło "instruktorat winniczy" w Zaleszczykach i zatrudniło w nim znanego nam już Grzegorza Zarugiewicza.
W 1929 r. na Podolu pod winnicami było zaledwie 10 ha, ale w 1932 - już 62 ha, w 1935 - 111 ha, a w 1936 - 131,5 ha. Przewidywano, że w ciągu 10 lat będzie można obsadzić winoroślą ok. 1,5 tys. ha. Tuż przed II Wojną Światową było na Podolu kilkanaście znaczących winnic, w przeważającej większości należących do ziemian i arystokracji.
Butelka wina stołowego z Wysuczki kosztowała 2,50 zł, Vermuth - 4 zł, wytrawne jeszcze dojrzewało.
Na przykład założona w 1925 r., największa w całej międzywojennej historii, polska winnica w Wysuczce tuz przed wybuchem II wojny światowej miała 34 ha, 160 tys. krzewów i rodziła ponad 100 ton owoców. 35 proc. owoców przerabiano we własnej wytwórni na wino "stołowe tańsze z odmian mieszanych", "wytrawne z odmian wyłącznie burgundzkich białych i czerwonych" oraz "pochodne z wina stołowego wino Vermouth". Butelka wina stołowego z Wysuczki kosztowała 2,50 zł, Vermuth - 4 zł, wytrawne jeszcze dojrzewało. Do produkcji wina używano odmian: riesling, plawana, traminer, pinot noir i pinot blanc. Według danych z 1939 r. Wysuczka była jedną z dwóch w Polsce winnic i wytwórni produkujących wyłącznie wina gronowe. Właścicielem ordynacji Wysuczka był Cyryl Czarkowski-Golejewski.
Oczywiście najważniejszym punktem imprezy był korowód winobraniowy (...)
A w korowodzie
Właścicieli winnic podolskich zrzeszał założony w 1931 r. Związek Posiadaczy Sadów Ciepłego Podola, który w 1934 r. przekształcono w Podolsko-Pokucki Związek Posiadaczy Sadów z siedzibą w Zaleszczykach. Miasto stanowiło niekwestionowane centrum tego winobraniowego regionu, mimo że leżało na granicy II Rzeczpospolitej. Sztandarową imprezą było właśnie winobranie, czyli winne żniwa. Oczywiście najważniejszym punktem imprezy był korowód winobraniowy, w którym brały udział wszystkie liczące się winnice. Uczestnicy obowiązkowo występowali w strojach ludowych, a pochodowi towarzyszyły własne kapele i prowadzona była degustacja trunków.
- Moim zdaniem właśnie dlatego tak łatwo winobranie się przyjęło w Zielonej Górze, gdyż repatriantom z okolic Stanisławowa, Tarnopola, czy Rumunii uroczystość ta znana była doskonale, a nawet przypominała rodzinne strony - dodaje Karwowski. - To był taki pomost między starym i nowym domem. Świętując zielonogórskie Winobranie powinniśmy więc także pamiętać o naszym kresowym dziedzictwie, którego winiarskie tradycje zaczęło odtwarzać od 1926 roku małopolskie Towarzystwo Rolnicze ze Lwowa, a przywędrowały aż tutaj wraz z repatriantami ze Lwowa.
I tak na zakończenie, tak na trzy tygodnie przed Winobraniem w Zielonej Górze Przemysław Karwowski apeluje o to by ocalić od zapomnienia i zniszczenia wszystkie pamiątki po kresowym winiarstwie. I prosi o kontakt ich posiadaczy