Architektura industrialna
Siedzę w wielkiej, ponad stuletniej fabryce zamienionej w hotel. Sam się dziwię zachwytowi, w jakim tkwię już trzeci dzień. Dziwię się, bo brodząc od urodzenia w przekorze, zawsze byłem przeciwko wszystkiemu, co aktualnie modne, a lofty, minimalizm, post-corbusierowski modernizm jest przecież teraz modny jak diabli.
Gdy modna była pasteloza lat dziewięćdziesiątych - rzygałem nią, gdy cała Polska jęła cytować styl klasycystyczny w „dworkach” z tympanonami ze styropianu, nie wiedziałem, gdzie schować swój wstyd (bo wstydzę się nie tylko za to, co sam robię). Potem nastało panowanie neobaroku lat 2000, i przestałem chodzić do „pubów”. Nie mogłem patrzeć na czarne, quasi-kryształowe żyrandole, złote ramy luster, „odważne” dominanty bordowych ścian. Do dzisiaj zaraza dekorowania, która przyszła później, a której papieżem-założycielem była sieć sklepów Almi-Decor, przyprawia mnie o ból głowy, spycha w przepaść smutnej zadumy.
Tęskniłem sam nie wiem za czym - pociągała mnie belgijska secesja, jej złota asymetria, fascynacja roślinnością, lubiłem starocie pasujące do mojego wtedy domu.
Kilka lat temu modne stały się powroty do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych - meblościanek, wysokiego połysku, druciano-nylonowych foteli, które staczały mnie w odmęty złych wspomnień ostatków komuny, czasów przeraźliwie nudnych, banalnych, które nie wiedzieć, czemu - teraz bezmyślnie wracają do łask, jakbyśmy zapomnieli, że nie trzeba już stać w kolejkach, jeździć śmierdzącymi polonezami i siedzieć na tych wstrętnych, politurowanych, niewygodnych „dziełach sztuki użytkowej”.
Siedzę teraz w starej fabryce i nie mogę, powtarzam, wyjść z zachwytu. Bo tego zakładu - dopóki on działał, nikt nie obłożył styropianem, nikt nie malował, nie zmieniał w nim co 10 lat płytek na podłodze. Czarno-biała szachownica leżała przez ponad 100 lat w turbinowni, która dziś jest restauracją, w której prawie wiekowe maszyny nadal stoją. Nikt przez lata przerabiania buraków cukrowych na polskie dobro (bo ten hotel to była cukrownia) nie kombinował z modą, a teraz, już po transformacji, wszystko, co się dało, zachowano z pietyzmem.
Cegła tylko (z której jednak jeszcze w XIX wieku zrobiono pewne detale) i beton. Infrastruktura - rury, kable - wszystko, co tak skrzętnie chowamy, na wierzchu. Ktoś powie, że to już było, że przecież już w latach siedemdziesiątych zbudowano w Paryżu muzeum Centre Pompidou, gdzie wszystkie rury przepięknie „straszą na zewnątrz”. Tu jednak, w tej byłej cukrowni, to co innego - szacunek dla tradycji, prosta szarość, wyeksponowanie całej tej maszynerii. Stalowe belki, noszące pot patyny, zardzewiałe kotły, prężące się, nieczynne turbiny.
Myślę, ile pięknych, stalowych żył kabli, brunatnych rur, kryją nasze mieszkania, które regularnie malujemy, odnawiamy, dekorujemy, odświeżamy, sam nie wiem po co.
Ile piękna pozostaje niewidoczne pod ciągle uzupełnianą warstwą makijażu.