Już tydzień po andrzejkach, więc nasze babki brałyby się pewnie za pieczenie pierników, które, jak wiadomo, im starsze są, tym lepsze. Dziś wydaje nam się to zbędne, przecież wszystko robimy last minute, w kwadrans, z pięciu składników, ekspresowo. Jesteśmy dumni z rozwiązań błyskawicznych i niewymagających długiego stania w kuchni. Taka moda, sama jej ulegam. Ale, ale! Nie w święta. Jeśli ma być po bożemu, trzeba dać sobie i jedzeniu czas
Tak jak w Kościele, do świąt odliczamy kolejne niedziele adwentu, i jak dzieciaki dzień po dniu otwierają kolejne okienka adwentowych kalendarzy, tak i w kuchni powinno się zadziać powolne, przedświąteczne odliczanie. Dania bożonarodzeniowe, podobnie jak my w tym czasie, muszą mieć chwilę na zadumę.
Znajoma zapytała mnie kiedyś, notabene lepiąc pierogi - jak te nasze matki i babki to ogarniały, bez robotów kuchennych, piekarników z termoobiegiem i zmywarek, robiły same święta dla czternastoosobowej rodziny, a dań było tuzin albo i więcej. Tymczasem odpowiedź jest prosta - zaczynały miesiąc wcześniej.
Pamiętam dokładnie, jak kiedyś na długo przed wigilią w kuchni pachniało kiszonymi burakami. Zakwas na barszcz czerwony robi się banalnie prosto (obrane i pokrojone buraki zalewa się soloną wodą, dodaje ziele angielskie, liść laurowy i czosnek), ale potem potrzebuje on sporo czasu, by odpowiednio sfermentować. Albo nasz wspomniany już piernik, taki na miodzie z masą przypraw korzennych, aromatyczny i na początku dość twardy. On też musi swoje odleżeć, żeby smakował jak najlepiej i zmiękł. Śledzie, kolejne z wigilijnych dań oczywistych, by zbierać wyłącznie pozytywne recenzje, potrzebują ładnych paru dni na przegryzienie się z octem, cebulą i ziołami. Na ostatnią chwilę możemy usmażyć tylko ryby.
Kto sprytniejszy, nie tylko upiecze już piernik, ale i nałuska orzechów, nakroi suszonych owoców, po czym ukręci z nimi masę makową, którą da do zamrażarki, by triumfalnie ją wyjąć w dniu pieczenia makowca lub robienia kutii. Już dziś można też ulepić stos pierogów albo uszek.
Po co o tym piszę? Nie mam żadnej satysfakcji w zaganianiu Państwa do rondli dla samej idei.
Wiem, że pracujemy długo, żyjemy szybko, że przedświąteczne zakupy same się nie zrobią, a filmy same się nie obejrzą. Ale właśnie tradycyjne staropolskie gotowanie i uważność skierowana na to co, jak i z kim gotujemy i jemy, pozwolą nam wyhamować, ustawić priorytety, złapać oddech. Zaskakujące, jak wiele można przemyśleć, gdy się zwolni i posłucha, jak fermentują buraki albo rośnie drożdżowe ciasto. A przy łuskaniu orzechów najlepiej rozmawia się z rodziną, wszak nie da się tego robić ze smartfonem w drugiej dłoni.