Życie jest jak bieg do marzeń na orientację. Widzieć metę to za mało. Trzeba znać drogę
Każdy by skorzystał, gdyby - wzorem Skandynawii - bieg na orientację pojawił się jako przedmiot na stałe także w polskich szkołach - mówi Tomasz Muller.
Podobno biegi na orientację to sport narodowy Skandynawów. Ale jakoś bariery Morza Bałtyckiego ich popularność nie przekroczyła.
To prawda. W Polsce profesjonalnie trenuje ten sport jakieś 2 tys. zawodników. Może jednak warto się zastanowić, dlaczego w najmłodszych klasach skandynawskich podstawówek bieg na orientację jest przedmiotem szkolnym, dokładnie tak samo jak matematyka, język ojczysty czy historia? I to niezależnie od wychowania fizycznego. Dziś, w 10 milionowej Szwecji ponad 250 tys. osób miało już do czynienia z biegami na orientację a w największych zawodach „O-Ringen” startuje co roku ponad 20 tys. zawodników z całego świata. Dlatego też dla mnie, ze względu na doświadczenie związane z tą dyscypliną sportu, odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta - Skandynawowie doskonale zdają sobie, że bieg na orientację kształtuje cały system zachowań, pewien przydatny sposób myślenia, który przekłada się również na codzienne życie. To dlatego, honorowy dziś prezes Polskiego Związku Orientacji Sportowej Tadeusz Patejko, wymyślił stwierdzenie, że jest to najbardziej użytkowy sport na świecie.
Jakie jest to szczególne myślenie?
To oczywiście wyobraźnia przestrzenna, ale też zdolność analizy, logicznego myślenia, umiejętność wyciągania wniosków i podejmowania w oparciu o nie szybkich decyzji, konsekwencji w ich realizacji a także samodzielnego wytyczania sobie celów i sposobów do nich dotarcia. W jednym miejscu wszystkie te cechy, które tak oczekiwane są na przykład od kandydatów na inżynierów czy inne studia ścisłe. Nawiasem mówiąc, każdy by skorzystał, gdyby - wzorem ze Skandynawii - bieg na orientację pojawił się jako przedmiot na stałe także w polskich szkołach. Wymaga on racjonalnej oceny własnych uwarunkowań i dokonywania szybkich a zarazem najbardziej efektywnych wyborów - optymalnych wariantów - pod presją czasu i zmęczenia. To, że wiemy gdzie jest nasza meta, to za mało. Trzeba jeszcze wiedzieć jak do niej dotrzeć a po drodze zaliczyć wszystkie niezbędne etapy. Pomyśli Pan, jak bardzo rodzice, nauczyciele, opiekunowie chcieliby aby w dzisiejszych czasach nasi podopieczni wszystkie te cech posiadali.
Ciekawe jest to, co Pan mówi. Teraz często wystarczy kilka klatek serialu lub kliknięć komputerowej myszki i pojawia się to, czego chcemy. Rozbudzane są oczekiwania względem życia, ale nie umiemy znaleźć narzędzi, które pomogłyby nam je osiągnąć...
Nie ma nic zdrożnego w marzeniu o czerwonym porsche carrera. Dobrze jest mieć marzenia. Dla mnie człowiek bez marzeń nie żyje już za życia. One wyznaczają cele w naszym w życiu. Ale trzeba mieć świadomość punktu, w którym się znajdujemy. Poznać trasy jakie wiodą do naszego celu, tego właśnie marzenia. Znaleźć najlepsze warianty, scenariusze, które pomogą nam osiągnąć kolejne etapy. Wreszcie trzeba też wyznaczyć sobie czas. To bardzo ważne. Tym właśnie marzenie różni się od mrzonki - to konkretny cel, do którego wiemy jak dotrzeć w jasno określonym, osiągalnym horyzoncie czasu.
I dlatego lubi Pan biegi na orientację?
Nie tylko. To fantastyczna dyscyplina dla osób, które lubią wydeptywać własne ścieżki. Zaobserwowałem, że część dzieci traci motywację, gdy widzi na bieżni jak któryś z rówieśników ostro wyrywa do przodu. W biegach na orientację takiej sytuacji nie ma. Każdy zawodnik startuje z odpowiednim interwałem, każdy samodzielnie wybiera wariant pokonania fragmentów trasy. Motywację aż do samej mety trzeba odnaleźć w sobie. Pokonując trasę nie oglądasz się na rywali, bo ich po prostu najczęściej nie widzisz. A jeśli na trasie mija mnie inny zawodnik, to wiem, że słabsze nogi i płuca mogę za chwilę jeszcze odrobić lepiej pracującą głową. Nawet dotarłszy do mety, nie znam od razu końcowego wyniku, ponieważ nie wiem jeszcze jak pobiegli rywale. Dlatego na trasie zawsze muszę dać z siebie wszystko, na co mnie stać.
A nie lepiej wciągnąć trampki, założyć słuchawki z muzyką i pobiegać dookoła osiedla? Można odpalić endomondo i na fejsiku pochwalić się przed znajomymi wynikiem. Co takiego Panu dają biegi na orientację?
Może gdyby moje warunki fizyczne w większym stopniu pozwalały zwyciężać w biegach „płaskich”, to pozostałbym na bieżni. Ale jak pan widzi, ani wysoki ani super lekki nie jestem. Stąd też w młodości, a więc w latach 80. ubiegłego stulecia, do stadionowych faworytów nie należałem. Szczęśliwie jednak zetknąłem się wtedy z biegami na orientację i zauważyłem, że kiedy rywalizacja wymagała uruchomienia drugiego elementu - własnej głowy - moje szanse zaczęły rosnąć. Bo w biegach na orientację nie zawsze wygrywa ten, który ma najwięcej w nogach, ale ten kto najlepiej łączy potencjał kondycyjny z umysłowym.
Jak za szybko pan pobiegnie to niedotlenienie głowy zaraz pana zweryfikuje. Trzeba umieć o tę równowagę zadbać. Jest też inny powód, nieco prozaiczny. Bieżnia na stadionie w Gdańsku, Kwidzynie czy Johannesburgu jest zawsze taka sama. A biegając na orientację za każdym razem mamy inną trasę. Nawet jeśli zawody rozgrywane są w tym samym terenie co kiedyś, to punkty kontrolne są ułożone inaczej, co wymusza dostosowanie taktyki i zmienia całą rywalizację.
Właściwie to o co chodzi w tych biegach na orientację? Pewnie gdyby zapytać kogoś na ulicy, to by powiedział, że to “takie bieganie po lesie z mapą”. Co w tym sporcie jest, że te kilka tysięcy Polaków poświęca mu wolny czas?
Na starcie każdy uczestnik dostaje mapę, na której zaznaczone są miejsca do których musimy dotrzeć a dla potwierdzenia naszego dotarcia do tych miejsc organizator stawia tam punkty kontrolne. Trasa jest wcześniej nieznana. Cel jest prosty - z pomocą kompasu i mapy zaliczyć poszczególne odcinki w określonej kolejności i w jak najkrótszym czasie. Kto zrobi to szybciej, ten wygrywa. Robię to w swoim tempie, na swoich warunkach i jeszcze w cudownej atmosferze przyrody. Co tu jeszcze dodać?
Wydaje się proste - trzeba jak najszybciej biec na skróty między punktami.
Nic bardziej mylnego. Po pierwsze trasę należy pokonywać po kolei - od punktu do punktu. Pierwszą lekcją, jaką odbierają moje dzieciaki z klubu jest to, że nie ma skrótów w takim rozumieniu, że najpierw dotrę do punktu nr 4 a później zaliczę 1 i 2 bo tak mi wygodniej. W życiu wielu tak próbuje robić. Po drugie, często najkrótsza trasa nie przekłada się na krótszy czas pokonania odcinków. Bywa, że znacznie szybciej jest obiec wzniesienie albo gęstwinę leśną, niż przeciąć je w linii prostej. To zupełnie co innego, niż bieg po płaskim terenie o jednolitej powierzchni jak na stadionie lekkoatletycznym. Wywalczenie zwycięstwa zawsze jest wypadkową kilku czynników.
Co więc stanowi o sukcesie?
Osiągnięty rezultat jest efektem nie tylko kondycji, ale też w równym stopniu podjętych na trasie decyzji. Muszę wybrać najlepszą drogę, najlepszy wariant dla mnie samego. Jak wspomniałem - najlepszy nie zawsze znaczy najkrótszy. Pomaga mi mapa, ale muszę ją umiejętnie przeczytać, zwizualizować i odnieść do terenu. Z kolei w terenie zaś widzę całe mnóstwo elementów i muszę zdecydować - pod ciągłą presją czasu i zmęczenia - które i w jaki sposób wykorzystam, by efekt dla mnie był najlepszy. Dla kogoś silnego kondycyjnie wariant przez górę lub obiegowy będzie szybszy, dla wolniejszego zawodnika krótszy wariant przez gęstwinę, gdzie spada tempo biegu, będzie zbawieniem. Ale to nie wszystko. Uważam też, że biegi na orientację są doskonałą formą życiowej nauki.
Jak to?
W życiu muszę bowiem zmuszeni jesteśmy do dokonywania ciągłych wyborów, popełnia się błędy, trzeba umieć wyciągnąć wnioski z błędnie podjętych decyzji i skorygować decyzje w trakcie realizacji zadania tak, by dotrzeć do celu.
Dzięki biegom na orientację nauczyłem się, że jedyna stała rzecz w moim życiu to zmiana i dzięki temu ciągłe zmiany nie frustrują mnie tak jak wielu moich znajomych.
Biegnąc pod presją popełniam po drodze całe mnóstwo błędów. Jeśli na przykład w pośpiechu niewłaściwie odczytam mapę albo wybiorę niekorzystny wariant ataku na punkt kontrolny, albo też obieg w stosunku do najkrótszej linii pomiędzy punktami będzie zbyt duży, to ryzykuję przecież stratę nie tylko czasu, ale i sił! W efekcie wzrasta ryzyko popełnienia kolejnych pomyłek. Dlatego własne błędy muszę sobie jak najszybciej uświadomić i natychmiast korygować.
Uznanie błędu to przyznanie się do porażki. Ludzie sukcesu nie odnotowują klęsk. W szkole nie jest lepiej - za błędy najczęściej dostaje się „lacza”, w najlepszym razie minusa.
Kiedyś usłyszałem aforyzm, że droga do sukcesu to droga od porażki do porażki z niezmienionym poziomem entuzjazmu. Chcę wierzyć, że nie ma w Polsce nauczyciela ani trenera, który o tym nie wie. Ludzie sukcesu różnią się od przegranych tylko tym, że po każdej porażce wstają silniejsi a przegranym nie chce się już podnieść głowy. Biegając na orientację uczę się, że naturalną rzeczą jest popełniać błędy. I uczę się, że równie naturalną reakcją jest ich naprawianie - z tego właśnie płynie mądrość. Prawdziwa, bo oparta na osobistym doświadczeniu.
Głupotą nauczyciela czy trenera byłoby oczekiwać od dziecka perfekcyjności od początku. Do perfekcyjności się dochodzi - to jest proces. Ile razy naukowcy, szukając rozwiązania jakiegoś zagadnienia, robią badania za badaniami, a na końcu dochodzą do wniosku, że objęli błędną drogę i muszą wrócić do punktu wyjścia. Gdyby jednak nie zdecydowali się i tej drogi nie przeszli, to przecież nie wyeliminowaliby badanego aspektu. I właśnie dokładnie o ten „dystans” przybliżyli się do osiągnięcia założonego celu na przyszłość.
Piękne słowa, ale co z praktyką?
Jestem takim człowiekiem, że nie pamiętam setek godzin teoretycznych lekcji, za to doskonale każdą godzinę, która doprowadziła mnie do rozwiązania konkretnego problemu, na jaki w życiu trafiłem. Trwanie w błędzie, niekorygowanie raz przyjętych założeń pod wpływem miejscowych uwarunkowań, rodzi wymierną stratę - w przypadku biegów na orientację to strata cennego czasu i sił. Ale z tym jest większy problem. Nie pozwalając sobie na błędy, ludzie zamykają sobie drogi rozwoju albo raczej dotarcia do pełni własnego potencjału.
Znów zapytam: jak to?
Dam najprostszy przykład. Mnóstwo Polaków uczyło się przez lata języka angielskiego, ale naprawdę sporo - może większość? - ma problem z jego aktywnym używaniem. Boją się odezwać, bo boją się popełnić jakiś błąd. Zauważył pan taką sytuację?
Doskonale znam ją z autopsji.
Ja nie boję się mówić, choć popełniam całe mnóstwo błędów. Na pewno jednak porozumiem się lepiej niż ten, co ze strachu nie otworzy buzi. Co więcej, zauważyłem, że ci z którymi rozmawiam często kaleczą angielski tak samo. Dokładnie tak samo jest w trakcie biegu na orientację. Miałem absolutną pewność, że wchodząc w tę dyscyplinę popełnię całe mnóstwo błędów i naturalne było dla mnie to, że będę je musiał naprawić. Ta relacja między błędem i jego korektą z jednej strony, a sukcesem z drugiej, jest dla mnie oczywista. Mam to we krwi. Dzieciaki, które biegają na orientację nie boją się podejmować wyzwań, bo wiedzą, że choć nie raz zdarzy im się zabłądzić, to zawsze wrócą na trasę. A im dłużej będą trenowały, im więcej wyciągną wniosków, tym łatwiej będą orientować się w terenie i szybciej dotrą do mety - a więc osiągną sukces.
Co jest największym wyzwaniem w pracy z młodym zawodnikiem?
Każdy chłopak czy dziewczyna ma swoje indywidualne uwarunkowania. Z jednym dzieckiem trzeba więcej popracować nad koordynacją i wydolnością organizmu, inne potrzebuje większego wsparcia przy rozwoju wyobraźni przestrzennej czy logiki. To są normalne zadania każdego trenera. Jeśli miałbym wskazać najpoważniejsze wyzwanie z mojego punktu widzenia to jest takie jedno.
Jakie?
Ich rodzice. Dopóki rodzice "nie przekonają” swoich dzieci, że coś jest trudne, że czegoś nie zrozumieją, że to wymaga wielkiego wysiłku, regularnych ćwiczeń i wyjazdów w wolnym czasie przez co będą zmęczone, to dzieci praktycznie nie mają żadnych ograniczeń i można modelować je jak najlepszą glinę. Jeżeli dziecko nie zostanie uprzedzone, to później samo garnie się do aktywności.
Ludzie lubią sobie wciskać różne rzeczy do głowy. Jeśli ktoś wmówi sobie, że nie potrafi orientować się w terenie, to pewnie tak jest. Tyle, że każdej umiejętności można się nauczyć. Czasem ten proces wymaga więcej pracy, czasem mniej. Ale trzeba sobie dać czas i pozwolić na błędy. I najzwyczajniej spróbować. Kiedyś pewien znajomy na uwagę, że mój kolega nie lubi czytać książek, dał mu bardzo prostą radę: to zacznij czytać! Z czasem znajdujemy interesujące nas pozycje a wtedy sama czynność czytania zaczyna być przyjemna. Identycznie jest z bieganiem na orientację. Każdy z nas może lubić zupełnie inny teren, inny formę lasu, ale i tak zawsze jest to większa lub ogromna przyjemność wystartować. Na start nigdy nie jest za późno. Pewnie ma Pan długie spodnie i wygodne buty, to niech pan „zacznie czytać”!