Zielone Świątki. Na Bielany jeżdżono furmankami, omnibusem, kursował nawet statek. Na Srebrnej Górze trwała wesoła zabawa
Zamiera jedno z sympatyczniejszych świąt - Zielone Świątki czyli Niedziela Zesłania Ducha Świętego. Jeszcze nie tak dawno w tym dniu bramy domów na przedmieściach zdobiły brzozowe gałązki, czasami nawet buchał z nich aromat tataraku. Każdy tramwaj szumiał brzozową zielenią, chociaż czasy nie sprzyjały demonstrowaniu uczuć religijnych. Zresztą od 1931 r. Zielone Świątki nabrały politycznego charakteru, stając się Świętem Ludowym. I chociaż dzisiaj psioczy się na ZSL, to jednak po wsiach dzień ten obchodzono hucznie, pod auspicjami oficjalnie działającego stronnictwa, ale zgodnie z tradycjami.
Na wiece ciągnęli starzy chłopscy działacze, zjeżdżali się młodzi - na rowerach, z kolorowymi bibułkami wplecionymi pomiędzy szprychy kół. I bywało, że w kościele pojawiał się stary zielony sztandar z czterolistną koniczynką i Matką Boską, ale na czas wiecu znikała Madonna, przykryta wyhaftowanymi kwiatami lub kłosami, czymkolwiek, co kojarzyło się rustykalnie, ale nie religijnie.
A w Krakowie - gdzie niegdyś wysyłano zielonoświątkowe pocztówki - spod klasztoru Norbertanek w stronę Bielan, w stronę Srebrnej Góry, ruszały platony, wielkie platformy zaprzężone w potężne konie. Omiecione z węglowego pyłu, umajone gałązkami, rozbrzmiewały dźwiękami harmonii. Na Bielanach na krakowian czekały odpustowe kramy, a na kobiety atrakcja zdarzająca się tylko dwanaście razy w roku - możliwość odwiedzenia kamedulskiego klasztoru.
Wyprawy na Bielany miały długą tradycję. W podobny sposób, furmankami, jeżdżono tam także w XIX wieku, ale nie tylko nimi. W 1860 r. kursował nawet omnibus, zaś 10 lat wcześniej po raz pierwszy w stronę Bielan ruszył parowy stateczek. Nazywał się oczywiście „Kraków”.
Zwolennicy podróży wodnym szlakiem zyskali świetny środek lokomocji, z pewnością o wiele wygodniejszy, niż kursujące wcześniej galary. Wyjazdy na Bielany obowiązkowe były także dla austriackich oficerów, którzy na polanie pod klasztorem, pod czarno-żółtymi flagami, zachowywali się w sposób dla statecznych mieszkańców gorszący. W rzeczywistości po prostu bawili się swobodnie.
Jak atrakcyjne były bielańskie wyprawy, niech świadczy wydarzenie zanotowane przez Marię Estreicherównę:
„Najczęściej wybierały się na Bielany liczniejsze towarzystwa, złożone z kilku zaprzyjaźnionych domów. Wesołe komentarze obudziła raz taka majówka, gdy pewien farmaceuta, obrażony, iż go nie zaproszono, zemścił się dostarczeniem musujących proszków, mających rzekomo posłużyć do przyrządzania sztucznej limoniady, a które wywołały u uczestników tak gwałtowne i nieoczekiwane skutki, iż trzeba było co rychlej wracać do domu...”.
Na Bielany jeżdżono nie tylko podczas Zielonych Świątków i nie tylko na majówki. Wojciech Kossak woził tam pojedynkowych przeciwników, ich sekundantów, ale także termos pełen kawy ze śmietanką, bułeczki, wędlinkę i przede wszystkim - mocną nalewkę. Zanim ustawiono się z bronią w rękach, rozlewał naleweczkę do kieliszków.
„- No, a teraz po jednym! - zawołał uprzejmy gospodarz i począł polewać wódkę do srebrnych kubeczków. - Trąćcie się! - zawołał po drugim kieliszku do powaśnionych. - Co będziecie się bić, kiedy życie jest piękne, psiakrew!” - tyle Magdalena Samozwaniec, a pojedynku oczywiście nie było...
Jednak niegdyś Zielone Świątki były nie tylko świętem żywych, ale także dniem zadusznym, po trosze nawiązujący do rzymskich rosaliów, kiedy to cmentarze pokrywały się różami. O tym też zapomnieliśmy.
WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie? - odcinek 3
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto