Żegnaj, moja ziemio, ale ja jestem Polakiem...
Podole mlekiem i miodem płynące... - To region rolniczy. Pokażę panu ziemię - Marian Figiel znika na chwilę i wraca z litrowym słoikiem. W środku jest karteczka "Ziemia z Czernielowa Ruskiego z Podola. Proszę posypać na moim grobie".
Zapraszam do mnie, zobaczy pan Zieloną Górę z wysokości ósmego piętra - zachęca pan Marian. Przychodzę i przez balkonowe okno podziwiam panoramę miasta. - Zielona Góra jest miastem dwupiętrowym. Dworzec kolejowy, Zacisze to piwnica. Ratusz, deptak to parter. Palmiarnia, ulica Lwowska to pierwsze piętro. Wieża Braniborska, Wzgórza Piastowskie to drugie piętro - opowiada Kresowianin.
Ale nie o Zielonej Górze mamy rozprawiać, tylko o Czołhańszczyźnie i Czernielowie Ruskim na Podolu, skąd pan Marian (rocznik 1928) pochodzi i gdzie spędził dzieciństwo. - Prawdopodobnie mój dziad czy pradziad ze strony ojca przybył na Kresy ze Śląska - wspomina mój rozmówca. - Dziadków nie pamiętam, zmarli bardzo wcześnie. Mieli czterech synów i córkę: Jana (1894), Antoniego (1899), mojego ojca Ignacego (1904) i Katarzynę (1907), był jeszcze Józef, który w czasie I wojny światowej zmarł na tyfus. Ojca i ciocię wychowywał najstarszy brat.
Pan Marian pamięta za to dziadków Boryszczuków. - Eliasza i Marię. Mieli trzy córki: Anastazję, moją mamę Annę i Teklę - wylicza.
patrząc każdemu w oczy, przeszedł drugi raz, a za trzecim zatrzymał się przy ojcu i powiedział "Ty będziesz moim gospodarzem
Ignacy Figiel poślubił Annę Boryszczukównę, gdy wrócił ze służby wojskowej we Lwowie. - A był tam adiutantem generała - podkreśla pan Marian. - Opowiadał mi tak... Generał zwrócił się do dowódców sześciu kompanii, żeby wyznaczyli po dwóch żołnierzy, z których wybierze sobie adiutanta. Na placu dwunastu żołnierzy stało w rzędzie, generał przeszedł raz, patrząc każdemu w oczy, przeszedł drugi raz, a za trzecim zatrzymał się przy ojcu i powiedział "Ty będziesz moim gospodarzem". Był bardzo zadowolony, co miesiąc dawał ojcu przepustkę i kieszonkowe na podróż do domu. Ale ojciec nie przyjeżdżał tak często, tylko oszczędzał te pieniądze. Po zakończeniu służby poślubił moją mamę, a za te oszczędności kupili kawałek pola.
Podole mlekiem i miodem płynące... - To region rolniczy. Pokażę panu ziemię - pan Marian znika na chwilkę i wraca z litrowym słoikiem. I karteczką w środku "Ziemia z Czernielowa Ruskiego z Podola. Proszę posypać na moim grobie". - Proszę dotknąć, u nas nie było piasku. Ludzie mieli gospodarstwa. W mojej miejscowości najbogatszy był człowiek, który miał 45 mórg. Antoni Kozłowski. A mieli też po 20, po cztery... A byli i tacy bez morgi. Ci, co nie mieli pola, pracowali na folwarkach. Ci, co mieli dwie-trzy morgi, na folwarkach pracowali w żniwa, za dziesiąty czy jedenasty snop.
Na Czołhańszczyźnie był folwark 600 mórg, czyli około 360 hektarów. W Czernielowie Mazowieckim dwa razy większy. W Czernielowie Ruskim folwarku nie było.
Pół roku trzeba było, żeby świniak osiągnął bekonową wagę 120 kilogramów.
- Na wsi głównym źródłem utrzymania była krowa - dodaje pan Marian. - U nas były dwa prywatne sklepiki spożywcze i jeden duży sklep ukraiński, tak zwana kooperatywa, i przy niej mleczarnia. Ludzie nosili tam mleko i na koniec miesiąca dostawali za nie zapłatę. Trzymali też świniaki. Pół roku trzeba było, żeby świniak osiągnął bekonową wagę 120 kilogramów. I z tego też były jakieś pieniądze. I jeszcze ze zboża, którego część gospodarz miał dla siebie na mąkę, część na paszę dla zwierząt, a nadmiar wiózł do Tarnopola i sprzedawał.
- Gdy miałem pięć lat, pamiętam to dokładnie, ojciec w pierwszą niedzielę maja popędził ze mną krowę na pastwisko. A pastwiska były dwa, jedno nazywało się wygon, a drugie błonie - zaznacza pan Marian. - I na tym wygonie ojciec mówi do mnie tak "Od dziś będziesz pasł krowę i pamiętaj, żebyś jej pilnował". Ja cały tydzień za tą krową chodziłem, żebym ją dobrze poznał, żebym do domu nie przyprowadził innej...
Pan Marian otwiera teczkę z dokumentami i delikatnie wyciąga stare, pożółkłe, złożone na pół kartki. - Pokażę panu moje świadectwa - uśmiecha się. "Zaświadczenie szkolne. Figjel Marjan urodzony dnia 1 września 1928 r. w Czernielowie ruskim powiat Tarnopol religji (wyznania) rzym-kat. uczeń oddziału pierwszego przechodzi do oddziału drugiego" - to z roku szkolnego 1935/1936. Na świadectwach z trzech następnych lat są już oceny z poszczególnych przedmiotów.
Bo jakby szli główną, w mundurach, to Rosjanie łapali i od razu na Sybir.
- Urodził się pan 1 września... - zauważam.
- Tak. Data bardzo ważna dla szkolnictwa i dla historii - stwierdza pan Marian. - Pamiętam, jak w sierpniu 1939 ktoś w nocy zapukał do okna. Ojciec pyta "Kto tam?". I słyszy "Figiel, wstawaj! Wezwanie na wojnę masz". Matka w płacz. Ugotowała kilka jajek, słoninę i chleb w torbę. Poszedł ojciec na wojnę. Pięć tygodni był, potem polnymi drogami do domów wracali. Bo jakby szli główną, w mundurach, to Rosjanie łapali i od razu na Sybir.
W roku 1941 wkroczyli Niemcy i zaczęli wywozić ludzi na roboty. Selekcja wyglądała tak: jeśli w domu były dwie-trzy albo więcej osób nadających się do pracy, to jedną zostawiali, a resztę brali do Niemiec. - U nas osobą roboczą był tylko ojciec, więc musiał pracować na miejscu, przy budowie autostrady - tłumaczy pan Marian. - Niemcy hitlerowscy planowali sobie autostradę Berlin - Lwów - Kijów - Moskwa. Powstała firma, której szefem był Ślązak. Jeśli ojciec źle się czuł albo chciał zrobić coś innego, to ja za niego chodziłem do tej pracy. Firma mieściła się w Stupkach, na trasie tej autostrady. W magazynie pobierało się łopaty, kilofy i szło się osiem kilometrów, bo taki odcinek był do przygotowania. U nas droga główna była z tłucznia, gliny i czarnoziemu. A Niemcy już asfaltowali. Jako pierwsza szła grupa z kilofami i wydłubywała tę glinę, druga z drucianymi szczotkami i wymiatała, następnie ktoś rozpryskiwał smołę z kotła, specjaliści rozsypywali szuter, a na koniec jechał walec.
Jak wróciliśmy do domów, to oni to detonowali.
W marcu 1944 pan Marian jeszcze spał, gdy weszli Rosjanie. Już byli na podwórku, już szukali mężczyzn w wieku 18-55 lat. - Rocznik 1926 szedł na wojnę. Rocznik 1927 do istriebitielnego batalionu, dostawał karabiny i chodził na obławy na banderowców. A mój rocznik zabrano na trzy tygodnie do Borków Wielkich na przyuczenie do służby wojennej - precyzuje mój rozmówca. - Później starszy lejtnant nami rządził i zbieraliśmy wszystkie bomby i pociski po polach. Jedna grupa zbierała, druga kopała doły, a woźnica szkapiną to zwoził. Jak wróciliśmy do domów, to oni to detonowali.
12 czerwca 1938 Marian Figiel przyjął I Komunię Świętą. - Dziś na komunię dzieci dostają rowery, komputery, drogie zegarki... A ja wtedy dostałem tylko to zdjęcie i rodzice zrobili w szkole przyjęcie z kawą zbożową i ciastkami, które sami upiekli - wspomina.
Gdy Rosjanie zabrali wszystkich mężczyzn, a w domach zostali tylko dziadkowie, kobiety i dzieci, 16-letniemu Marianowi przybyło obowiązków. - U nas żęło się sierpem i kosą. Żyto sierpem, bo wtedy słoma jest równa i nadaje się na pokrycie dachów. A spod kosy to już na przykład na podściółkę - wyjaśnia Kresowianin. - Przy ojcu widziałem, jak klepie się kosy. Ja uczyłem się klepać na gilzie pocisku z I wojny światowej. Matka budziła mnie o 6.00, bo już sąsiadki przychodziły z kosami. Byłem gospodarzem na kilka rodzin!
Ona leżała martwa na łóżku, on za skrzynią na ubrania, miał siekierę w plecach...
Następne lato to już pożegnanie z Podolem i wyjazd na zachód. Był sierpień 1945. - W Borkach Wielkich tydzień czekaliśmy na transport. Koło tej stacji banderowcy zamordowali starsze małżeństwo. Widziałem. Ona leżała martwa na łóżku, on za skrzynią na ubrania, miał siekierę w plecach... - pan Marian zawiesza głos. - Nasz transport składał się z 96 wagonów. Przed odjazdem demonstracyjnie podarłem legitymację istriebitielnego batalionu. Żegnaj, moja ziemio, ale ja jestem Polakiem...
Przez Przemyśl, Śląsk, Krzyż, Rzepin matka z synem jechali na Międzyrzecz. Ale utknęli w Sulęcinie, dalej nie dało rady, bo most w Wędrzynie zerwany. Ojciec odnalazł ich po drodze, w Katowicach. Niebawem dołączył do rodziny.
I jeszcze jeden dokument z teczki pana Mariana: "Żołnierz I Armii murem polskości stanie nad Odrą i Nysą! Za ofiarną walkę z niemieckim faszyzmem i wierną służbę dla dobra Demokratycznej Polski Naczelny Dowódca, Marszałek Michał Żymierski rozkazem nr. 141 przyznał Wam, ob. kapr Figiel Ignacy prawo do otrzymania na własność 10 ha. ziemi wraz z domem i zabudowaniami gospodarskimi w powiatach: Chojnice n. Odrą, Gryfin, Gubin, Żuraw. Żołnierz zdobył Ziemie Zachodnie dla Polski - żołnierz będzie na nich gospodarzem!".