Zdzisław Zaręmba pozostawił 20 tys. negatywów. Archiwum życia w czasach PRL [ZDJĘCIA]
Chciał być korespondentem gazety. Ale los sprawił, że został fotoreporterem. W zawodzie pracował 36 lat
Fotoreporterem zostałem przypadkiem – zaczyna swoją opowieść Zdzisław Zaremba, który w latach 1953-1975 pracował w „Gazecie Białostockiej, a od 1975 do 1981 roku był fotoreporterem „Gazety Współczesnej”.
W 1951 roku powstała „Gazeta Białostocka”. Jej redakcja mieściła się wówczas przy ul. Kilińskiego 15. Pan Zdzisław próbował swoich sił jako jej korespondent. – W 16. numerze ukazał się mój tekst o pierwszych taksówkach w Białymstoku. Ale współpraca nie trwała długo. Po prostu nie dostałem żadnego dokumentu, którym mógłbym się legitymować. No i nie płacili, więc zrezygnowałem – wspomina dziś Zdzisław Zaremba.
Zaczął więc pracować w zakładzie fotograficznym przy ul. Lipowej, który należał do jego szwagra, Szymborskiego. Ale los chciał inaczej...
– Niedaleko redakcji swój zakład fotograficzny miał Bąbczyński. Pewnego dnia przyszedł na Lipową i poinformował, że gazeta szuka fotografa. Zgłosiłem się do sekretarza redakcji, a był nim wtedy Włodzimierz Chaciej, repatriant z Wilna. Dogadaliśmy się, pokazałem mu próbne zdjęcia. I tak zostałem przyjęty – przyznaje skromnie Zdzisław Zaremba.
Nazywany jest legendą białostockiej fotografii prasowej. Ma 87 lat. Z sentymentem opowiada o swojej pracy w gazecie. Każdy dzień był inny. Pan Zdzisław zjeździł całe ówczesne województwo białostockie. nie tylko – pracował także w Giżycku, Węgorzewie, Ełku, Olecku, Gołdapi. Był zawsze tam, gdzie działo się coś interesującego. Ile zrobił zdjęć? Mówi, że tysiące.
– Nie było tak lekko, bo mieliśmy tylko jedną skodę, a przecież wszędzie trzeba było dojechać. A ja byłem sam, czyli był tylko jeden fotoreporter. Filmy wywoływałem ręcznie. Długie lata nie było do nich suszarki. To zatrzymywało robotę. Wiadomo, że w dzienniku musi być szybko. Więc się kombinowało – kontynuuje pan Zdzisław.
Szczególne zdjęcie w jego karierze? To „Powrót z wakacji”, które w 1961 roku trafiło na Międzynarodową Wystawę Fotografii Prasowej w Hadze w Holandii. Przedstawia czwórkę dzieci idących drogą, między wierzbami i maszerującego obok nich psa. – Zdążyłem zrobić dwie klatki. Zdjęcie wysłałem na wystawę w Holandii. Załapało się ono do albumu. Mam go do dziś, a na drugiej stronie są fotografie Kennedy’ego i Chruszczowa – uśmiecha się Zaremba.
Najczęściej jednak uwieczniał zakłady przemysłowe, prace budowlane oraz prace polowe. Ale zdarzały się też... nieszczęśliwe wypadki. Chociaż minęło tyle lat, fotoreporter nadal je przeżywa. – To było gdzieś pod Hajnówką. Młodzi ludzie jechali ciężarówką do lasu. Przejazd kolejowy był niestrzeżony, kierowca wjechał pod pociąg. To był widok straszny... Zrobiłem zdjęcia. Tyle że takie nie mogły się ukazać – mówi.
Miał też przygody. Na przykład w Kowalach Oleckich przypalił sobie powieki. – Magnezja, którą się posługiwałem w pracy, wybuchła mi przed oczami. Myślałem, że straciłem wzrok. Ale na szczęście nic groźnego mi się nie stało – opowiada.
Takich opowieści ma setki. Opowie o nich już dziś na spotkaniu w białostockim ratuszu o godz. 17. Poprowadzi je Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego.
– Muzeum zakupiło 9 tys. negatywów zdjęć pana Zaremby, kolejne partie przygotowywane są do zakupu. Chcemy nabyć całą kolekcję liczącą ponad 20 tys. negatywów – podkreśla Elżbieta Iwaszko z Muzeum Historycznego w Białymstoku.