54-letni mieszkaniec Bielska Podlaskiego został skazany na 15 lat więzienia. To kara za zabójstwo żony, którą zadźgał nożem. Kara za zbrodnię, którą odkryto po pięciu latach, a ciało… po siedmiu.
Tę historię można opowiedzieć z dwóch perspektyw – genezy lub dochodzenia do prawdy. Ciekawsza wydaje się ta druga. Choćby przez skalę wykorzystanych technik kryminalistycznych: podsłuchy, georadar, portrety psychologiczne sprawcy i ofiary, wykrywacz kłamstw, czy nowatorska metoda profilowania geograficznego. Ich efekt to dowód, że zbrodnia doskonała nie istnieje.
Skazany 54-letni Arkadiusz A. wydawał się pewny siebie. Jego żona Krystyna A. zniknęła z dnia na dzień, w lutym 2011 r. 41-letnia matka, żona, pracownica jednego z bielskich sklepów. Była u znajomych, wyszła do domu, jeszcze w pożyczonej od koleżanki kurtce i... ślad po niej zaginął.
Małżeństwo miało dwoje dzieci: wówczas 21-letnią córkę i niewiele młodszego syna.
– Czy mam do ojca żal? Nie. Chcę o tym zapomnieć. Kiedy jej nie było, było dobrze, było normalnie – zeznał w czasie procesu syn oskarżonego o zabójstwo matki.
Z relacji rodziny wynika, że Krystyna A. nie była wzorem żony i rodzicielki.
– Życie z nią to było piekło na ziemi. Znikała na kilka dni, włóczyła po melinach, źle się prowadziła, potem wracała pijana, brudna, śmierdząca, głodna. Było mi wstyd. Dzieci się wstydziły takiej matki. Chciałem jej pomóc wyjść z tego, ale ona tę pomoc odrzucała – skarżył się Arkadiusz A.
Z akt sprawy wynika, że kobieta nadużywała alkoholu, zaniedbywała rodzinę. Czy to z tego powodu nikt jej nie szukał, nie zgłosił zaginięcia? Trzeba przyznać, że mąż mocno się o to postarał. Aby ukryć śmierć 41-latki, stworzył mistyfikację. Krewnym i sąsiadom mówił, że kobieta porzuciła rodzinę i wyjechała za granicę. Dla podtrzymania przekonania, że żona żyje, rozliczył się za nią z fiskusem – złożył za 2010 r. zeznanie podatkowe PIT drogą elektroniczną. W ramach tej „zasłony dymnej” wniósł też do sądu pozew o rozwód. Dostał go zaocznie. W dodatku z winy Krystyny A.
Sąsiadom i znajomym niespodziewane zniknięcie 41-latki wydawało się dziwne. Jednak nie chcieli wtrącać się w cudze sprawy. Przez blisko 5 lat nikt kobiety nie szukał.
W tym czasie Arkadiusz A. opiekował się dziećmi, wspierał je finansowo. Był dobrym ojcem i obywatelem. Nie wchodził w żadnej konflikty z prawem.
Wydawało się, że ludzie uwierzyli w jego bajkę, albo chcieli wierzyć, że Krystyna A. wyjechała. Policja nie. Była kobieta i nagle zniknęła. Dlaczego? W pewnym momencie policja objęła rodzinę kontrolą operacyjną. Założyli podsłuchy w telefonach. Natrafili na istotny trop.
– Tam pojawiły się rozmowy, z których wynikało, że coś złego zdarzyło się między członkami tej rodziny (i że Arkadiusz A. ma związek ze śmiercią żony – przyp. red.). To spowodowało wszczęcie śledztwa – wyjaśnia prokurator Agnieszka Kalisz-Kapelko, która od początku nadzorowała całe postępowanie w Prokuraturze Okręgowej w Białymstoku.
Śledczy dodali „dwa do dwóch” i doszli do wniosku, że Krystyna A. nie żyje. Potem okazało się, że Arkadiusz A. powiedział o tym wcześniej dzieciom. „Kiedyś wam powiem, gdzie została pochowana” – takie były jego słowa. Dzieci milczały, nie zadawały pytań, może wolały nie dochodzić prawdy. Nie wiedziały, że została zabita. W każdym razie prokuratura nie ma na to dowodów. Syn współpracował z organami ścigania. Jako jedyny z całej rodziny poddał się badaniu wariografem, czyli na wykrywaczu kłamstw.
Śledztwo wszczęto w styczniu 2016 r. Arkadiusz A. został wtedy zatrzymany pod zarzutem zabójstwa. W poszukiwaniu ciała jego żony przekopano całą ich wspólną posesję. Nic nie znaleziono. Śledczy sądzą, że podejrzany – pod maską chęci współpracy – zwodził funkcjonariuszy, prowadzając ich po lesie we wsi Stryki pod Bielskiem. Tam też nic nie odkryto.
Sąd, który ponad 3 lata temu miał decydować o tymczasowym areszcie dla podejrzanego bielszczanina, odmówił. Nie ma zwłok, nie ma zbrodni. Z braku dowodów Arkadiusz A. wyszedł na wolność.
– Mój zarzut był taki, że zabił. Ale jak? Tego nie wiedzieliśmy – przyznaje prokurator Kalisz-Kapelko. – Sąd wypuścił podejrzanego z aresztu. Ale to był czas dla nas. Na to, żeby działać. Jednocześnie podejrzany stał już pod pewną presją. Wiedział, że ma zarzuty. Czekaliśmy na jego ruch, który wskaże nam, gdzie są zwłoki. I w pewnym sensie taki ruch zrobił.
Jaki? Tego prokurator powiedzieć nie chciała.
Postępowanie wciąż trwało. Śledczy sięgali po wszystkie dostępne metody. Zaczęli od profilu psychologicznego sprawcy. Chcieli poznać jego sposób myślenia, motywy działania, cechy ofiary. Do tego badali teren georadarem. Ze względu na jego specyficzne ukształtowanie, lasy, polany, nie przyniosło to efektów. Kopano, ale kamienie, gałęzie. Grobu Krystyny A. nie znaleziono.
Wtedy prokuratura sięgnęła po nowatorską metodę profilowania geograficznego. Biegły, na podstawie opinii psychologicznej podejrzanego, określił, gdzie sprawca się poruszał i gdzie mógł zakopać zwłoki. Potem do akcji wkroczył drugi ekspert, który w terenie ocenia roślinność, zagłębienia, wypukłości. Obserwuje, szuka zwłok. W tej sprawie wytypował dwa konkretne miejsca. We wspomnianym lesie w Strykach (tam odkryto zwłoki psa) oraz w leżącym niedaleko lesie w Maleszach (gm. Wyszki). Tam znaleziono kobietę, a właściwie jej szkielet. Leżał około 4 metry pod ziemią, zawinięty w koc lub dywan.
To był klucz do rozwiązania zagadki. Badania potwierdziły, że ciało należy do zaginionej Krystyny A. Sekcja zwłok zaś, że zginęła ona od co najmniej dwóch silnych ciosów nożem – w klatkę piersiową, w okolice serca. Po rozkładzie ciała innych obrażeń stwierdzić się nie dało. Zostały tylko ślady po ciosie na kościach żeber, wskazujące, że uderzenie zostało zadane z dużą siłą.
Arkadiusz A. zmieniał swoją wersję wydarzeń. Od momentu wszczęcia śledztwa składał wyjaśnienia sześć razy. Do zabójstwa żony (jako datę przyjęto noc z 19 na 20 lutego 2011 r.) się nie przyznawał. Raz twierdził, że Krystyna spadła ze schodów i raniła się nożem, który miała zanieść do kuchni. Przed sądem, wiedząc już, że jako narzędzie zbrodni ustalono nóż, zmodyfikował swoją wersję. To nadal miał być nieszczęśliwy wypadek, do którego – według jego opowieści – doszło, gdy bronił się przed atakiem żony.
– Doszło do przepychanki w kuchni. Ona złapała za nóż i krzyczała, że mnie zarżnie. Słyszałem to już wiele razy. Wyrwałem jej nóż z ręki, ona złapała mnie za ubranie i zaczęła ciągnąć. Popchnąłem ją. Ona, padając, pociągnęła mnie za sobą. To był ułamek sekundy, wysoki sądzie. Zobaczyłem nóż wbity w jej bok – opowiadał Arkadiusz A.
W pewnym momencie obrona forsowała opcję zabójstwa w afekcie, czyli w stanie silnego wzburzenia, usprawiedliwionego okolicznościami. Przyjęcie takiej kwalifikacji jest o tyle korzystne dla oskarżonego, że oznacza łagodniejszą karę: od roku do 10 lat pozbawienia wolności, a nie od 8 do 25, a nawet dożywocie.
I przez chwilę wydawało się, że jest na to szansa. Biegli z zakresu psychiatrii i psychologii nie wykluczyli, że mógł zadziałać mechanizm tzw. „ostatniej kropli“. Zwykle spokojny i odpowiedzialny Arkadiusz A. przez lata znosił ekscesy żony. Aż do czasu.
– Mamy do czynienia z osobowością, która nie ujawnia emocji. W sytuacji stresogennej, gdzie istnieje realne zagrożenie własnego życia, mogło dojść do spiętrzenia tych emocji, przelania „czary goryczy“ – tłumaczyli pół roku temu biegli. Ich zdaniem, nie kłóci się to z faktem, że zaraz po zabójstwie oskarżony zaczął metodycznie i racjonalnie zacierać ślady zbrodni i planował ukrycie zwłok.
Później eksperci wycofali się z tej teorii, a nowy zespół biegłych (sąd powołał go, aby usunąć wątpliwości) całkowicie ją wykluczył.
W miniony wtorek białostocki sąd skazał mężczyznę na 15 lat więzienia. Uznał, że działał on z zamiarem bezpośrednim zabójstwa. Chciał zabić Krystynę A. Działał gwałtownie, intensywnie, bez powodu. Ciosy zadał w newralgiczny rejon klatki piersiowej, aż do żeber. Sąd stwierdził: „Nie mogło dojść do przypadkowego ugodzenia nożem”. Dwa razy.
Zdaniem sądu, wersja o wypadku jest niewiarygodna.
– Materiał dowodowy nie pozostawia wątpliwości, że oskarżony Arkadiusz A. dopuścił się zbrodni zabójstwa – uzasadniał wyrok sędzia Wiesław Żywolewski z Sądu Okręgowego w Białymstoku. Przyznał, że sprawa była niezwykle trudna, jeżeli chodzi o kwestie natury dowodowej. Ale szeroko zakrojone i zaawansowane technicznie działania policji pod nadzorem prokuratury doprowadziły do zgromadzenia niepodważalnych dowodów. – Reasumując, w tej sprawie nie udało się dokonać tak zwanej zbrodni doskonałej – dodał sędzia Żywolewski.
Jego zdaniem, oskarżony miał motyw, aby pozbyć się żony. Między małżonkami istniał narastający konflikt. Ofiara nadużywała alkoholu, często nie wracała do domu, spotykała się z różnymi mężczyznami, przestała dbać o rodzinę. Mąż miał o to pretensje. Często dochodziło do kłótni, a nawet interwencji policji (również krytycznego dnia). Z zeznań świadków wynika, że Krystyna A. skarżyła się, bała się męża, który miał być agresywny, stosował przemoc fizyczną i psychiczną. Sąd podkreślił, że choć „ofiara niewłaściwie się zachowywała, w sensie ludzkim, rodzinnym”, to nie usprawiedliwia oskarżonego.
Okolicznością obciążającą Arkadiusza A. była też jego postawa po dokonaniu zbrodni. Tworzenie legendy, że przebywająca za granicą żona się z nim kontaktuje, że zamierza w najbliższym czasie przyjechać do Polski, odwiedzić rodzinę, oraz stwarzanie pozorów, złożenie PIT-a, zaoczny rozwód.
Wyrok jest nieprawomocny. Nie wiadomo, czy obrońca Arkadiusza A. będzie się odwoływał. Ani adwokata, ani oskarżonego nie było na ogłoszeniu orzeczenia. Natomiast prokurator – choć wnioskowała o wyższy wymiar kary (25 lat więzienia) prawdopodobnie nie będzie wnosić apelacji.
– Kara 15 lat pozbawienia wolności mimo wszystko jest bardzo wysoka i sprawiedliwa – powiedziała po opuszczeniu sali rozpraw prokurator Agnieszka Kalisz-Kapelko.