Komentarz redaktora Tomasza Malety.
Obserwując 11 kwietnia 2010 reakcje Polaków podczas przejazdu żałobnego konduktu z Okęcia na Krakowskie Przedmieście miałem nieodparte wrażenie, że pogrążone w smutku tłumy nadały nowe znaczenie majestatowi urzędu prezydenta RP. Bez względu na to, kto ten urząd pełni i pełnić będzie. Dla mnie jest to kardynalna przesłanka za tym, by pomnik śp. Lecha Kaczyńskiego stanął nie tylko w Białymstoku. Dlatego ze zdziwieniem słuchałem na wczorajszej sesji rady miasta licytacji przeciwników i zwolenników (reprezentowanych tylko przez posłów ze społecznego komitetu budowy). Niestety, odzwierciedlała ona demony zła, które obudzone latem 2010 roku sprawiły, że odczucia z „nazajutrz po katastrofie” uleciały gdzieś w nieskończoność.
Gdy w lipcu 2016 roku ujrzała światło dzienne idea budowy w Białymstoku pomnika prezydenta RP napisałem, że trudno sobie wyobrazić inne miejsce na jego ekspozycję niż skwer im. Marii i Lecha Kaczyńskich na Plantach. Bo to, że powstanie, raczej nie ulegało wątpliwości. W końcu radni PiS mają większość w radzie miasta. Ważne, by jednak nie zrobili nic z pozycji silniejszego. Warto, by starali się przekonać tych dziś nieprzekonanych do idei. W końcu większa radość z jednego nawróconego niż z dziewięciu sprawiedliwych.
I tego tak naprawdę w ciągu tych 8 miesięcy zabrakło. A kulminacją tego zaniechania było milczenie radnych PiS na wczorajszej sesji. Bynajmniej nie było ono złotem będącym pokłosiem strategii klubowej. To radni PiS na swoich barkach powinni nieść brzemię dyskusji przed podjęciem decyzji. Po to zostali wybrani w listopadzie 2014 . Zawsze pierwsi do dyskusji, tym razem siedzieli cicho. Aż się prosiło, by wyrwał się ktoś z ław klubowych PiS. Choćby dlatego, by w prosty sposób przekonać nieprzekonanych jeśli nie do idei, to przynajmniej do miejsca. Tymczasem radni PiS skryli się za plecami swoich podlaskich liderów. Zaniechaniem tym położyli kamień węgielny pod pomnik, ale być może i pod porażkę w 2018 r.