Z zamkniętymi oczami. Żywa kultura
Felieton Grzegorza Żochowskiego
W Niedzielę Palmową miałem przyjemność odwiedzić satelitę Białegostoku - Choroszcz. Rozczaruję Państwa, nie raz pewnie mi tego życzyliście, ale nie dojechałem tam na sygnale. Udałem się incognito, autobusem i miałem dotrzeć do kościoła, czyli na końcowy przystanek. Na wszelki jednak wypadek wysiadłem wcześniej, żeby nie mijać szpitala. To z daleko posuniętej ostrożności, gdyby mnie tam jednak ktoś zauważył, rozpoznał i - kierując się głębokim przekonaniem o niepewnym stanie umysłu - próbował zatrzymać w słynnej placówce. Kto wie, gdzie czają się rozczarowani czytelnicy. Wolałem się tedy przejść.
Dotarłem na miejski rynek kilka minut przed czasem. Miałem więc chwilę, żeby rozejrzeć się i zanotować w kajeciku kilka interesujących spostrzeżeń. Podzielę się jednym z nich. Ustawiony przy parafialnym murku, tak żeby nikomu nie wadzić, obserwowałem kontrastowe zderzenie dwóch rzeczywistości, których odmienność z czasem tylko się wzmacniała. Rzeczywistość pierwsza: strużki ludzi mijają dwa stragany z palmami i jarmarcznymi kulinariami. Niektórzy niosą swoje gałązki, ozdobione jak im tam akurat w duszy zagrało. Dzieci, rodzice, młodzi, starzy. Palmy większe, mniejsze, jednorodnie zielone, bajecznie kolorowe. Kto nie ma własnej, może kupić przed wejściem do świątyni. Od statecznej matrony albo od wesołych dziewuszek. Do wyboru, do koloru. Za chwilę okaże się, że w samym kościele od historycznych murów wokalnie odbija się nadzwyczaj współczesny chór, kadzidło egzotycznym aromatem drapie podrażnione aurą gardła, a celebra wraz oprawą, której nie powstydziłby się i papież, urzeka - na pewno tych, którzy są tam rzadko.
Rzeczywistość druga: grupka aktywistów z lokalnego centrum kultury i sportu rozstawiła namiot z plandeki, częstuje przechodniów gorącymi napojami i próbuje zaangażować w rozmowę. Jeśli tylko ktoś przemyka przez centralny skwerek, rzuca się na niego kilka osób, zachęcając do wyrażenia opinii, co ichniejsza instytucja mogłaby zrobić dla mieszkańców, żeby ich bardziej ukulturalnić albo usportowić. Odszedłem w momencie, kiedy złapana została staruszka, zaciekawiona najwyraźniej ciepłą herbatą. Sądząc po pozorach, czyli wyjątkowo mizernym wyglądzie, parujący ciepłem napój nie gości w jej życiu codziennie. Możliwe że i posiłek również. Na pewno zostawiła pytającym wartościową analizę dotychczasowych działań w zakresie polityki kulturalno-sportowej.
Autentycznie nic przeciwko Miejsko-Gminnemu Centrum Kultury i Sportu nie mam. Poczytałem czym się zajmuje i wiem, że wrażenie mogło być mylne. Ale w tamtej chwili, po prawej stronie widziałem żywą, aktywną, kipiącą na ulicy kulturę, za to z lewej smutny, nie mający nic do zaoferowania urząd. Feeria palm, wonnego dymu, barwnych szat, fantastycznego śpiewu kontra plandeka i termos.
Życzę Państwu godnego przeżycia świąt i bogactwa, jakie można znaleźć tu i ówdzie, jak się stanie pod kościelnym parkanem i uważnie spojrzy w prawo.