Z zamkniętymi oczami. Medycyna spiskowa
Felieton Grzegorza Żochowskiego
Ledwie co pisałem o garnkach i sprzęcie AGD, które sprzedawane są na pokątnych pokazach za cenę wyssaną chyba z Himalajów ludzkiej naiwności, a już dałem się namówić na sekretne badania „na wszystko”, no... prawie wszystko. Myślałem, że przyjdzie mi opisać inną kategorię manipulacji, ale nie - paramedyczne komplety jako żywo przypominają schemat poznany już wcześniej z obwoźnej dystrybucji AGD.
Telefony z propozycjami darmowego przebadania dostawałem od dawna. Regularnie raz na miesiąc dzwoniły babki o przytępionym intelekcie, opadłe z sił od jedzenia wyłącznie alg, pietruszki i jarmużu, opowiadały o nieinwazyjnej, bezbolesnej metodzie odkrywania co w kiszkach nie gra i, nie czekając co mam do powiedzenia, pytały bezczelnie na którą mnie umówić. Do wyboru miałem piętnastą i osiemnastą. Gdzie? Genialni medycy urządzali kryjówki po różnych hotelach i zajazdach. Ale jakoś nie było mi po drodze, żeby przynajmniej ponabijać się ze znachorów. Aż do teraz. Ostatnio pasował mi i termin, i miałem humor na psucie komuś biznesu.
Gdy przyszedłem o umówionej porze, w hotelowej salce kręciło się już ze 30 osób. Jak zwykle przy takich okazjach towarzystwo zdominowane było przez dziadków i babcie. Ludzie starsi są idealnym materiałem dla wszystkich oszustów. Cechują się niezłomnością (mają godne podziwu samozaparcie, jeśli chodzi o poszukiwanie zdrowia czy najtańszych w mieście ziemniaków), niewiedzą i naiwnością (są gotowi uwierzyć we wszystko co im mówi facet pod krawatem) oraz, jak się okazuje, grubym portfelem i rozrzutnością (chętnie i hojnie oddają swój dorobek młodym, przedsiębiorczym, bez skrupułów - w zamian za pogadankę).
Zdziwiło mnie odrobinę, dlaczego jesteśmy sadzani według numerów, nadanych przy rejestracji. Pod koniec pojąłem... i wydaje mi się, że tylko ja. Co łatwo zrozumieć, bo raczej tylko ja przyszedłem tam jak do gniazda szerszeni, a nie na leczenie. Spora część słuchaczy solidarnie z prowadzącym pomstowała na służbę zdrowia, że nie dopuszcza do oficjalnego nurtu wspaniałych metod leczenia magnetyzmem, których, o ile zrozumiałem, jedyną barierą do osiągnięcia jakiejkolwiek skuteczności jest brak ministerialnego finansowania. Ba! Że uczelnie nie szkolą w ich używaniu! Toż to ewidentnie spisek koncernów farmaceutycznych, które - jakże by inaczej - poszłyby z torbami, gdyby tylko ludzie dowiedzieli się PRAWDY.
Skrupulatne pilnowanie, żeby każdy zajmował swoje, wynikłe z numerka miejsce, miało na celu pomóc organizatorom w tym etapie zabawy z publicznością, który nazwałem „typowaniem frajerów”. Jest to część występująca zawsze, bez względu na to co się sprzedaje. Po „typowaniu” następuje urabianie wybrańców i na końcu wyciąganie kasy. Kilka osób obserwowało z tyłu, kto jest najaktywniejszy i po zajmowanym krześle wiedziało, jak się klient nazywa i że trzeba nad nim popracować podczas omawiania wyników „badań”.
Samo badanie polegało na staniu na mosiężnych blaszkach, trzymaniu w rękach prętów, a na głowie metalizowanej opaski. Wszystko to było podłączone kablami do elektronicznego pudełka. Jestem z zawodu elektronikiem i zapewniam Państwa, że pudełko nie odróżniłoby człowieka od kanistra z benzyną, nie mówiąc już o tym, żeby mogło dać materiał dla dwustronicowego, szczegółowego raportu o stanie zdrowia. Tyle że ja nie noszę krawata i jeżeli łatwowiernie wolicie wierzyć elegancikowi, nic mi do tego - niech Was szwabią naciągacze.