Z zamkniętymi oczami. Chwiejny ster
Felieton Grzegorza Żochowskiego
Na Wygodzie, tuż przy trasie generalskiej powstały w ciągu ostatnich miesięcy trzy placówki-przechowalnie najmłodszych białostoczan. Nie wiem, jak sytuacja wygląda gdzie indziej, ale w tej części miasta dynamika wzrostu liczby przedszkoli i żłobków przewyższyła nawet dziki impet z jakim wylęgają się nowe apteki. Jest to zapewne wynik programów - częściowo państwowego 500+, ale przede wszystkim samorządowego dofinansowania do prywatnych przedszkoli. Jeżeli nie mylę się w tym względzie, to mamy do czynienia z mechanizmem zainicjowanym odgórnie, który modeluje sytuację na rynku aktywności gospodarczych. Wystarczy jednak rozładowanie nadwyżki maluchów bez opieki, wystarczy, że miasto pobuduje własne ośrodki, wystarczy zmiana przepisów, żeby to wszystko w cholerę padło.
Nie trzeba daleko szukać innych przykładów, jak rozwiązania systemowe oddziałują na przedsiębiorczość. Jedno ze wspomnianych przedszkoli, ozdobione teraz kolorowymi, pastelowymi napisami, ma na sobie jeszcze inną biżuterię. Od strony południowo-zachodniej pokryte jest granatowym pancerzem paneli fotowoltaicznych. Jest to pozostałość po firmie, która sprzedaje „ekologiczne” produkty, w tym do produkcji prądu ze słońca (pogląd na ochronę przyrody mam nieco inny niż jedynie słuszny, dlatego ekologię wziąłem w cudzysłów, gdyż nie do końca zgadzam się z aktualną modą na to, co jest niby przyjazne naturze). Mogła owa firma pozwolić sobie na posiadanie biura w Białymstoku. Mogła, dopóki do energetyki odnawialnej były dotacje.
Z tego, co mi wiadomo, kiedy te zaczęły się kurczyć, także przedsiębiorstwo doznało uszczerbku i zwiało na wieś. Życzymy, żeby tam zdołało nieco zaoszczędzić i znaleźć zarobek w, dajmy na to, handlu kozim mlekiem, jeżeli wypas kóz wokół paneli słonecznych znajdzie się akurat w jakimś ministerialnym obszarze wsparcia, a może, bo przecież smog i trzeba dofinansować to, co nie dymi.
Przypomnijmy jeszcze inną, jedną co prawda z tysięcy, ale tym razem ogromnej skali akcję wpływu państwa na gospodarkę - reanimację śląskich kopalni. Szacher-macher z restrukturyzacją był złożoną symfonią na temat „jak przekazać ze skarbu państwa dotację, żeby jej nie było widać”. Zamiast prymitywnego przelewu, wzbudzającego podejrzenia unijnych, finansowych żandarmów, gotówkę dały spółki, należące do państwa. Tę gotówkę, której już nie przekażą do skarbca w postaci dywidendy.
Gospodarka jest w istotnej części sterowana. Wszędzie, gdzie pojawiają się słowa: dopłata, dotacja, subwencja, ulga, program celowy itp. tam istnieje wręcz pewność, że ktoś coś urabia do pożądanego kształtu. Nie ma w tym nic z natury ordynarnie złego. Z tym, że trzeba bardzo uważać, kiedy inwestuje się w coś, co zależy od prawa. Bo można z dnia na dzień stracić klientów, popaść w długi, zbankrutować, a w najlepszym wypadku wylądować na wsi.