Z zamkniętymi oczami. Androidy
Archeologia wykorzystuje szczątki ludzkie sprzed nawet tysięcy lat, żeby dowiedzieć się, jak żyli nasi przodkowie.
Wyczytałem na ten przykład, że kobiety w pewnym miejscu na planecie i określonym momencie historii zajmowały się tarciem ziaren na mąkę. Naukowcy rozpoznali to po zmianach w kolanach oraz szczękach. W jamie ustnej wszyscy mieli spiłowane zęby: od gryzienia potraw z mineralnym pyłem, zaś kolana doskwierały tylko paniom: od wielogodzinnego klęczenia i szurania kamień po kamieniu. Przypuszczam, że na podobnej zasadzie przyszła historia będzie bezbłędnie rozpoznawała warstwę gleby, w której my spoczniemy. Jeżeli tylko nasze kości przetrwają przyszłe milenia, to zdradzą nas wyraźne zmiany reumatoidalne w jednej z dłoni.
Jeden, dwa, trzy, cztery... jedenaście. Jedenaście osób w autobusie wokół mnie i tylko ja nie mam w ręku żadnej elektronicznej zabawki. Wpatrzone w ekraniki gały, rozjarzone poświatą twarze i ten najniezbędniejszy do życia, nieustannie ruchliwy palec, który służy do przesuwania na ekranie kolorowej iluzji. Jak koty. Wiadomo, że nic w ich smartfonach się nie porusza, ale wyświetlane złudzenie wystarczy, żeby skutecznie zahipnotyzować. Rzeczywisty przystanek, zjawiający się nie wiadomo skąd w wirtualnym świecie, zaskakuje pasażerów i ci wybiegają na zewnątrz, nie zdążywszy schować najniezbędniejszej do życia ręki, z najcenniejszym przyrządem do kieszeni lub rękawiczki. Dlatego właśnie przewiduję, że wychłodzona - może w przyszłości dokuczać i wykrzywić się w stawach, że ciężko będzie dwoma palcami powiększać zdjęcia (skupiam się na fundamentalnej funkcji dłoni, ale zawiązywanie butów czy przyjmowanie pokarmów też będą utrudnione). Zastanawiam się, jak owe ogromne przywiązanie do plastikowej listewki wytłumaczyć. Być może nie zauważyłem mody, żeby maczać obudowy telefonów klejem błyskawicznym, a to przez to wydają się one do kończyn nierozerwalnie przytwierdzone. Na Zachodzie (a ponoć i gdzieniegdzie u nas) mają powstawać specjalne lokale obłożone zakazem używania komórek, tabletów i innych urządzeń, które odwracają uwagę od żywego, obecnego ciałem towarzystwa. Zgaduję, że niejeden młody człowiek zgubi się w tym otoczeniu i wpadnie w panikę, nie wiedząc co ze sobą począć.
Czasem dopada mnie chandra, że pisanie zostawiłem na epokę, w której mizernieją biblioteki, na dalszy plan schodzi literatura, więc pisarze i publicyści zdają się być zawodami wymierającymi. Wykonywanie pracy, która ma coraz mniej sensu zdemotywuje nawet najnieszczęśliwiej bezrobotnego, a cóż dopiero lekkoducha, któremu wszystko jedno. Jednak podpatrując komunikacyjne zachowania młodziaków powraca zapał i poczucie misji. Tacy jak ja, których teksty pojawiają się nie tylko w prasie drukowanej, ale i w internecie, mają przed sobą nowe wyzwanie. Ktoś musi wszak tym wszystkim autobusowym androidom, gapiącym się w lśniące smartfoniki dostarczać informacji, jak wygląda świat za oknem. Ktoś musi pisać, żeby mieli oni co czytać i przesuwać w dół i w górę najpotrzebniejszym do życia paluszkiem.