Z Rosjanami i Niemcami nie ma zwykłych meczów. Są tylko święte wojny, bitwy i potyczki.
Mecz niczym wojna, za piłką biegają, a jakby kawalerie prowadzili na decydujące starcie. Co z nami, że tak widzimy sport? Z Niemcami i Rosjanami nie ma zwykłych meczów, są starcia, bitwy i potyczki, nie ma przegranych, są pokonani, nie ma zwycięzców, są triumfatorzy. No i nie ma przeciwników - są wrogowie.
Wojna albo i święta wojna, ot co, a nie tam jakieś głupie rozgrywki sportowe. Nabierają charakteru narodowej konfrontacji, bo przecież mamy co pomścić, mamy za co umierać, za nasze wartości, za wojny i krzywdy. Niech nam Jagiełło przypomni, jak mamy zwyciężać - puśćmy więc „Krzyżaków” w telewizji narodowej dla pokrzepienia serc. A sborna też niech się strzeże - o nie, nie będzie wam łatwo, Rosjanie. Spuścizna marszałka nadal w Polsce żywa, Cud nad Wisłą i Piłsudski wciąż nam drogowskazem.
I tak machamy szablą gdzie się da, a pułkownik Wołodyjowski byłby z nas niezmiernie dumny. Nawet jeśli oni nam o ustawieniu na boisku, taktyce czy rezerwowych gadają, my im zasuniemy o zsyłkach, wywózkach, pogromach i trzydziestym dziewiątym.
Od zawsze tak było. Cieślik strzelał wiele wspaniałych goli, ale już zawsze będzie „tym, co pokonał Związek Radziecki”, bo w 1957 roku strzelił Rosjanom na Stadionie Śląskim dwie bramki. Albo taki 1976 rok i Katowice. Całe mistrzostwa polscy hokeiści przegrali sromotnie i spadli do grupy B, ale wystarczyło wygrać pierwszy mecz z ZSRR i na wieki wieków zostać bohaterami barwnej historii polskiej hokeja. Z najnowszych czasów: czy w 2014 roku pamiętne zwycięstwo siatkarzy w finale mistrzostw świata w Spodku smakowałoby tak bardzo, gdyby nie pogonili najpierw Rosjan, a w półfinale Niemców?
W ogóle z Niemcami - wiadomo - święta wojna za każdym razem. Generalnie za historię, ale znalazłyby się też bardziej współczesne krzywdy. Pomścimy w końcu ten siedemdziesiąty czwarty i mecz na wodzie o wejście do finału, oj, pomścimy, zobaczycie.
Taki sportowy zamiennik dla wojen i podjazdów - proszę bardzo. Przy okazji podleczymy trochę kompleksy, a bez wątpienia wzmocnimy też lokalną wspólnotę. Dobrze, sport też jest od tego. Nie przekraczajmy jednak cienkiej granicy żenady. Nie ma więc co śpiewać „Bogurodzicy”, a raczej „My chcemy gola!”.
JESTEM NA TWITTERZE
@MAREKTWAROG