Stabilizacja życia wiąże się nie tylko z radościami, ale i poważnymi ograniczeniami. Mnie na przykład żona nie puszcza na nocne szlajania po mieście.
Właściwie nie tylko po mieście. Każde miejsce poza domem po zapadnięciu zmroku oznacza niebezpieczeństwo i powinno wzbudzać co najmniej gęsią skórkę trwogi. Na nic tłumaczenia, że obserwacje gwiazdozbiorów w dzień sprawiają amatorowi astronomii znacznie mniej przyjemności niż gdy jest ciemno.
Rzadko tedy zdarza mi się, że widuję świat po zachodzie Słońca. Przypadek dopiero sprawił, że przespacerowałem się ostatnio po białostockiej Bagnówce - w czasie, gdy ta pozbawiona już była wędrującej po nieboskłonie termojądrowej lampki, która właśnie znikła z niesmakiem za horyzontem. Nasza gwiazda musiała być zgorszona, jeżeli słyszała to samo co ja. Wałęsająca się w tę i nazad młodzież dawała bowiem wieczorne popisy oratorskie. Powłócząc nogami pod oknami domów, poruszała się w przybliżeniu po liniach prostych, zbiegających się - jak przypuszczam - gdzieś w pobliżu osiedlowego sklepu.
Głośne wypowiedzi, mam nawet wrażenie, że dobywane z uniesionych w górę gardeł, odrobinę przypominały tokowanie głuszców, skowrończe trele, czy jaskółcze popiskiwania. Z tą tylko różnicą, że ptactwo, jak by nie zwodzące, słucha się z jakąkolwiek przyjemnością.
I tak na przykład jeden chłopaczek utyskiwał nad maturą i owacyjnie się, wszem i wobec, zastanawiał nad osobistą taktyką na życie i korzyściami, jakie może dać mu egzamin dojrzałości. „Stary!” - pomyślałem w duchu - „Jaka matura?! Jaki egzamin dojrzałości?! Przecież język cię dyskwalifikuje!”
Tak zdaje się utrwaliło się w naszej społeczności, że częstokroć papier otwiera kolejne drzwi, a nie walory i przymioty posiadacza. Jeżeli więc obrzydliwie wulgarne dzieciaki hurtowo zdają maturę i mogą brnąć dalej w zdobywanie kolejnych świstków, to albo należałoby zweryfikować zasady, stojące u podstaw oceny domniemanej dojrzałości, albo - przynajmniej dla przyzwoitości - zmienić nazwę kończącego szkoły średnie sprawdzianu. W mojej opinii wkucie dat, wzorów, nauczenie wierszyka to za mało, żeby uznać kogoś za dojrzałego. Doświadczenie poucza, że daty, wzory i wierszyki po kilku latach są zapominane. Co wtedy ma niby zostać?
Innego zdania będą zapewne wszyscy ci: nauczyciele, politycy, dziennikarze, księża, rodzice, trenerzy, wychowawcy, liderzy, kierownicy, dyrektorowie, biznesmeni, pisarze, dramaturdzy, reżyserzy, dowódcy, którzy podłym językiem posługują się na co dzień. Jasne, że wiem, że macie większość. Za to ja mam rację.
Wracając jeszcze do ptactwa. Nie wykluczam, że okaże się kiedyś, iż to, co uznajemy za cudne śpiewy, to w ptasim języku mroczne kalumnie i najohydniejsze przekleństwa. Potwierdziłoby to tylko podobieństwo do nastolatków. Pokuszę się wówczas o domniemanie, że normą jest w świecie dzikiej natury, że uznanie ogółu próbuje zdobywać się hałaśliwym jazgotem i zwykłym chamstwem.