Widzę Łódź: Wiosna - wokół rowerzyści
Wiosna tuż, tuż, bo na ulice i chodniki wyjechali rowerzyści. I żeby było do razu jasne w tej nadmiernie rozemocjonowanej i podzielonej rzeczywistości - choć tego nie widać, sam od czasu do czasu jeżdżę na rowerze, popieram Łódzki Rower (za przeproszeniem) Publiczny, uwielbiam ubranych w płaszcze rowerzystów, ze szczególnym uwzględnieniem wybierających obcisłe stroje rowerzystek, a wdychanie przyspieszonym oddychaniem podczas jazdy smogu i spalin uważam za śmiały przykład osobistego wyboru i korzystania z przynależnej jednostce wolności.
Rower nieustannie kojarzyć mi się będzie ze szczęśliwym dzieciństwem na „bobiku” z drewnianym dyszlem za plecami i uszczęśliwionym rodzicem, wykrzykującym „o o o, jechał sam!”. Zakładam, że to z wrodzonej miłości do antenatów opóźniałem moment w pełni samodzielnego ruszenia na dwukołowcu w dal. Rower dał mi też przyjemność zdawania na kartę rowerową na terenie pamiętnego Motodromu, posiadania pierwszego dokumentu sugerującego dorosłość i pierwszą (rzecz jasna także ostatnią) przyjemność drobnego złamania przepisu drogowego.
Z pomocą roweru w końcu mogłem wyruszać z kolegami na pierwsze wypady za miasto, w których towarzyszyły nam koleżanki, za przyzwoleniem rodziców wychodzących z założenia, że przecież na rowerze nic głupiego nie zrobią... Ech, naiwna dorosłości... Z tych, i wielu innych powodów, jak wspomniałem, uwielbiam rowery i dosiadających ich jeźdźców. Proszę tylko, by wraz z wiosną rowerzyści, ze szczególnym uwzględnieniem rowerzystek, polubili również mnie, na co dzień raczej pieszego. Nie rozpędzajcie się na chodniku, nie wrzeszczcie na mnie, gdy nadepnę na ścieżkę rowerową, nie stosujcie prawa silniejszego na drodze, bo a nuż wsiądę kiedyś do samochodu. Co wy na to? Peace w tym roku?