Widzę Łódź: Serducho nie gada, tylko bije [FELIETON]
Łódź ma tę uroczą przypadłość, iż wiele kwestii jej dotyczących da się - zgodnie z prawdą - ubrać w liczby i słowa, trudniej je w pełni zobaczyć.
Właśnie okazało się, że w ubiegłym roku nasze miasto odwiedziło ponad milion turystów (co cieszy i daje nadzieję na więcej), ale czy tzw. przeciętny mieszkaniec odczuwa, że żyje w mieście turystycznym, przez prawdziwych turystów odwiedzanym? Niekończące się remonty łódzkich ulic - kiedy to świeże rozmontowanie jednej, nakłada się na bijące rekordy Guinnessa leżenie odłogiem rozebranej innej - mają w konsekwencji poprawiać przemieszczanie się po mieście, ale czy kierowcy i pasażerowie taboru MPK gremialnie odczuwają systematyczną poprawę jakości podróżowania po Łodzi (tym bardziej, gdy do remontu przeznaczane są ulice względnie niedawno remontowane i co gorsza, jest taka konieczność)? Bo o tym, jak czują się korzystający z komunikacji miejskiej, która miała być oczkiem w głowie (tak, tej głowie), aż żal wspominać. Nadrabiamy wiele zaległości, niektóre w imponującym tempie, ale wciąż pozostajemy na etapie potencjału. Im bardziej pokazującego swoje niespełnienia, tym silniej zaklinanego mówieniem.
Czasem można odnieść wrażenie, że ci, co mówią, i ci, co widzą żyją w dwóch miastach. Monologowanie prowadzi do odzwyczajania się od rozmawiania, każde odmienne zdanie uznając za nieporozumienie, malkontenctwo, czy w wersji skrajnej a powszechnej (co powinno się wykluczać) - za wrogość, szaleństwo, rasizm, faszyzm, okultyzm. A przecież tylko rozmawianiem można do drugiego człowieka dotrzeć. Największym atutem Łodzi jest to, że ciągle mieszka w niej wielu ludzi mających dla tego miasta serducho, niekoniecznie za chwalenie się serduchem biorący pensje. Właśnie serducho i konsekwencja, a nie nachalna promocja i przekonanie o wyjątkowości, stoją na przykład za tegorocznym sportowymi sukcesami jednego z łódzkich klubów, wobec huku rozerwanego balonu nadmuchanego przez drugi. Z takich lekcji warto brać naukę. Bez słowa.