Widzę Łodź: Muzeum może uczyć mody [FELIETON DARIUSZA PAWŁOWSKIEGO]
Środowisko modą się zajmujące, raz hołubione i będące obiektem zazdrości, innym - i to często na własne życzenie - wywołujące uśmiech politowania jest już niekwestionowaną reprezentacją dziedziny sztuki, gronem artystów tworzących nie tylko zjawiskowe stroje, ale też rejestrujących w swoich projektach społeczne nastroje, relacje, przemiany.
A to myślenie o modzie w sam raz dla instytucji kultury, na przykład Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Tutaj powstaje fantastycznie się zapowiadająca wystawa poś-więcona legendarnemu projektantowi Jerzemu Antko-wiakowi i słynnej Modzie Polskiej, co więcej - pokaźna kolekcja autora ma pozostać w zbiorach łódzkiej instytucji.
Nie byłoby źle, gdyby stało się to początkiem współczesnego muzeum mody, stanowiącego fragment wyjątkowego muzeum włókiennictwa. Oczywiście, nowoczesnego, interaktywnego, w którym dużo się dzieje, nie brakuje także żywych (nie statycznych) pokazów nowych i historycznych kolekcji. Muzeum ma przy tym tę możliwość, której brakuje innym instytucjom modą żyjących. Może bowiem modę nie tylko gromadzić, katalogować, opisywać kontekst, w jakim poszczególne kolekcje powstawały, ale prowadzić wspartą nauką rozłożoną na lata działalność edukacyjną. A że potrzebną, wystarczy spojrzeć na ulicę.
Nie mamy - jak na przykład Włosi - naturalnej umiejętności takiego dopierania kostiumu, że po prostu świetnie w nim wyglądamy. Dominują u nas raczej strój złożony z czegokolwiek lub nowobogacka pretensjonalność, ewentualnie wybieramy rozwiązanie najprostsze, czyli pozwalamy ubierać się markom. Praca to poważna, bo najpierw trzeba się zmierzyć z lekceważącym poparskiwaniem (a nie chodzi o to, żeby przekonywać przekonanych), ale można to zrobić. W Łodzi. Bo jak nie w Łodzi, to gdzie...