Widzę Łódź: Kultura zawsze na froncie [FELIETON]
Gdy dochodzi do sytuacji kryzysowej, zwykle wśród pierwszych poszkodowanych jest kultura.
Nic prostszego bowiem, niż zamknąć teatry, kina, sale koncertowe, filharmonie, domy kultury i, jak wiadomo oblegane w naszym kraju przez tłumy miłośników sztuki, galerie i muzea. To działanie - by nawiązać do artystycznych przedsięwzięć- spektakularne, przemawiające do rodaków, która z kultury nie korzysta. Politycy zarządzający krajem i ci zabiegający o wyborców na poziomie lokalnym mogą się wykazać troską w myśleniu o drogich mieszkańcach... Zamknięcie gmachów ogłosić łatwo, trzeba jednak pamiętać, iż każdego dnia pracują w nich ludzie, dla których usługi kulturalne oferowane lokalnym społecznościom to źródło utrzymania. W dodatku bardzo czułe na wszelkie zawirowania, wahnięcia nastrojów, ekonomiczno-ludzką sytuację na danym obszarze. Często to, co zostanie utracone jednym zamknięciem, nie da się już odzyskać nawet wielokrotnym otwieraniem. Instytucje utrzymywane z funduszy publicznych zapewne nie upadną (choć np. pracujący w nich nie grający aktorzy będą klepać biedę). Co jednak z niedużymi, prywatnymi przedsięwzięciami, które prowadzą mozolną walkę o trwanie, jak np. kino Charlie, Teatr Fundacji Kamila Maćkowiaka czy Teatr Mały? Koronawirus to duże, jeszcze nie do końca uświadomione zagrożenie i podejmowanie prewencyjnych działań jest konieczne. Tnąc jednak kulturę, należałoby w sposób szczególny pomyśleć o działaniach osłonowych i to zarówno na poziomie władz krajowych, jak i samorządowych. Zaplanować zwolnienia z opłat na ZUS, odroczenia podatkowe i kredytowe, ulgi czynszowe itp. Tym bardziej, jeżeli jednych się bezwzględnie zamyka, a innych jedynie prosi - wygląda przecież na to, że w sobotę znowu gromadnie spotkamy się w Manufakturze czy innym handlowym centrum.
W kryzysie liczą się nie tylko aktualna bitwa, ale i to, co zostanie po wygranej. Czym się różni kultura od sportu? W piłkę nożną można pograć bez publiczności - teatr bez niej nie zaistnieje.