Widzę Łódź: Kuba Bogu niech odpuści
Jeden z najznakomitszych znawców naszej natury i zapiekłości, Aleksander Fredro, już niby dziecięcym „Pawłem i Gawłem” trafnie oddał nabzdyczenie, złośliwość i nieodpuszczalność wryte w charakter rodaków, wsparte niezwracaniem uwagi na jakość życia sąsiada i współistnienie we wspólnocie.
Jednak gdy Paweł studził lejącą się z sufitu wodą rozgrzaną domowym polowaniem głowę Gawła, mogliśmy się uśmiechać. Lecz gdy zakręcaniem wody zmusza lokatora do opuszczenia kamienicy jej właściciel (a przecież to jeden z łagodniejszych sposobów na „czyszczenie” kamienic stosowanych w Łodzi) - w dodatku określający mieszkańców posesji „delikwentami” - należy zastanowić się, jak daleko w pędzie za zachodnim poziomem życia i karmieniu ego udało nam się zajść na drodze odczłowieczenia.
Braku szacunku, chęci znajdowania w niemal każdej sytuacji rozwiązania nie poniżającego czy niszczącego drugiego człowieka nie tłumaczą żadne zasady ekonomii czy prawa. Mam wrażenie, że trudy życia w Łodzi i powszechne tu ambicjonalne niespełnienie powiązane z bezkrytycznym przekonaniem o własnej wyjątkowości jakoś pogłębiają marny stosunek ludzi do siebie nawzajem. Pogarda dla „dołów”, do której wcale nie tak nielicznych upoważnia - jak im się zdaje - przewaga wynikająca z pozycji, zamożności, kontaktów, pochodzenia leje się niczym woda z sufitu w domu Pawła i Gawła w kamienicach, miejscach pracy, relacjach na różnych poziomach.
I jedyną naukę zdaje się przynosić dopiero nieoczekiwana dla „góry” zamiana miejsc (pamiętacie film?). Łódź jest w chwili, kiedy albo rzeczywiście w końcu wydźwignie się z wieloletniego zapomnienia i odrzucenia, albo po czasie uniesienia, grzmotnie o ziemię ze zdwojoną mocą. Ten moment wymaga podawania sobie dłoni. Bóg, jak żywię nadzieję, nie będzie miał większych problemów z tym, żeby Kubie odpuścić. Niech i Kuba odpuszcza Bogu.