Widzę Łódź: Dobry początek rozmowy [FELIETON]
Jak na razie, największym dokonaniem debaty o łódzkiej kulturze, która towarzyszyła ogłoszeniu Manifestu Wolnej Kultury Łodzi, jest to, że się odbyła.
Można potraktować jako konieczną dawkę optymizmu dość spore zainteresowanie spotkaniem oraz próbę zebrania choć części wielce podzielonego łódzkiego środowiska artystycznego pod kilkoma wspólnymi hasłami. Sama rozmowa nie ujawniła nowych diagnoz czy pomysłów na podarowanie łódzkiej kulturze nowej energii, ale może gdy inicjatorzy przedsięwzięcia będą konsekwentni, to w serii dyskusji coś się wykluje.
Manifest i debatę w dużej mierze można sprowadzić do kwestii: dlaczego publiczne pieniądze dzielą i dostają oni, a nie my, co jest tylko dowodem, że lekarstwa należałoby szukać nie tyle w personaliach, co w sukcesywnej przebudowie systemu. Inspiratorzy debaty wskazywali również - słusznie - że czują się ignorowani przez decydentów, czego przykładem miał być i fakt, że nikt z Urzędu Miasta Łodzi (gdzie pracuje dziś sporo tych, którzy kiedyś byli w gronie offowych działaczy) na spotkanie nie przybył. Cóż, urzędnicy przyzwyczaili się, że w rzeczywistości kulturę, jak politykę, robi się nie na wiecach, tylko w gabinetach, poza tym trudno o inną reakcję, jeżeli włodarze nawet nie kryją tego, że kulturą prywatnie zainteresowani specjalnie nie są. Może artystom pomogłoby zgłoszenie projektu wybudowania stadionu z kibolami poszczególnych instytucji kulturalnych - to akurat mogłoby przemówić do wyobraźni tych, którzy podejmują w Łodzi decyzje. Zwrócono uwagę na łódzką festiwalozę (choć przecież Łodzi niewiele dają nie tylko imprezy napływowe, ale i część z robionych przez łodzian - warto by najpierw ustalić, jakie festiwale chcemy w Łodzi mieć); pojawiły się zdecydowane głosy za konkursami na dyrektorskie stanowiska (jednoznaczność wątpliwa, bo i wśród obecnie piastujących swoje funkcje dyrektorów z konkursu łatwo wskazać takich, którzy nie powinni tego robić - każda instytucja jednak wymaga osobnego podejścia). Warto również pamiętać, że zgodę lub nie między innymi na taką, a nie inną „politykę kulturalną” wyraża się podczas wyborów samorządowych...
Nie mówiono prawie wcale o tym, że w Łodzi konieczna jest olbrzymia praca u podstaw, najbardziej codzienna i najbardziej pożądana, rozwijająca kulturalne potrzeby i kompetencje jej mieszkańców. Paradoksu zaś można szukać w tym, że kultura jest naprawdę wolna jedynie wtedy, gdy jest poza oficjalnymi strukturami. Gdy się zinstytucjonalizuje, zawsze będzie musiała poddawać się koteriom, układom, polityce, zadowoleniom i krytyce. Chyba, że będzie potrafiła znaleźć wspólny front. Który tkwi w wartościach.