Widzę Łódź: Czarne piątki Piotrkowskiej [FELIETON]
Spekulują naszymi przyzwyczajeniami, słabościami i konsumpcyjnymi natręctwami duże i małe centra handlowe.
W czasach, gdy kupowanie i pokonywanie przestrzenieni pomiędzy sklepami stało się sposobem spędzania wolnego czasu, a nawet zabawą towarzyską, by wyzwolić potrzebę nabywania tego, co jeszcze dzień wcześniej było nam niepotrzebne, wystarczy ogłosić hasło ułatwiające komunikację z klientami i wprawiające ich w poczucie wspólnotowego spotkania pod dachami sklepowych kompleksów. A że niezmiennie uważamy, iż wszystko, co najlepsze, przychodzi z Ameryki, ich Black Friday zaadaptowaliśmy błyskawicznie. Czarny Piątek nieobeznanym z tematem (są jeszcze tacy?) w pierwszym odruchu może się kojarzyć cokolwiek drastycznie, ale to nic innego jak wytworzenie wrażenia kupowania taniej tego, co i tak jest za drogie. To początek sezonu przedświątecznych promocji (w dobie, kiedy już nawet książki w dniu premiery wyprzedawane są z rabatami), z zarazem koniec okresu zdrowego rozsądku. W naszym klimacie, jak się okazało, moc zakupowego szaleństwa przejęły przede wszystkim jasne i ciepłe galerie handlowe, a na promocjach najbardziej potknęły się handlowe ulice, jak nasza wymęczona Piotrkowska. Na rozmaity sposób próbowano (i wciąż się próbuje) tchnąć w najważniejszą ulicę życie, ale prawdziwy handel jest już na niej tylko wspomnieniem.
Jej dzisiejsze „życie” to intensywne, często całonocne przygotowania do porannego jęczącego narzekania na istnienie z ręką wyciągniętą po aspirynę. Trudno tego nie żałować, bo przez dekady handel budował charakter Piotrkowskiej i do dzisiaj jako ulica handlowa jest ona klasyfikowana (lecz niestety w ogonie krajowym i europejskim). Teraz opuszczają ją nawet ci, którzy byli związani z nią przez lata, schludność i klasa to ostatnie określenia, którymi można ją obdarzyć. Dziś światła w witrynach - jeżeli placówka nie oferuje śledzia i wódki - gasną tutaj niemalże wraz z nastaniem zmroku. Na takiej Piotrkowskiej nie tylko piątek jest czarny...