Walczą o Kanał Brdy. Bronią są piły
Zagrożenie przelaniem się wody z Brdy i Kanału Brdy minęło. Jednak mieszkańcy Rytla, strażacy i wojsko nadal mają pełne ręce roboty.
W Rytlu krajobraz jak po wojnie: zniszczone domy, powalone drzewa i jeżdżące w różne strony pojazdy wojskowe... Teraz, po piątkowej nawałnicy, heroiczna walka toczy się o udrożnienie zawalonego setkami drzew Wielkiego Kanału Brdy.
Do przelania się wody przez zaporę w Mylofie i do katastrofy hydrologicznej brakowało 6 centymetrów. Tak było w poniedziałek, bo wyrwane z korzeniami drzewa zablokowały jazy spustowe z utworzonego na Brdzie w połowie XIX wieku jeziora Mylof do koryta Brdy i Wielkiego Kanału Brdy. Bezpośrednie niebezpieczeństwo zażegnali strażacy i pracownicy Zakładu Hodowli Pstrąga w Mylofie. Pracownicy nadal usuwają napływające drzewa.
Dramatycznie było też na Wielkim Kanale we wsi Rytel, kilka kilometrów poniżej zapory. Powalone setkami drzewa zablokowały przepływ wody, co groziło przelaniem przez groblę do położonej kilkanaście metrów niżej naturalnego koryta Brdy.
Sytuacja jest ustabilizowana - informuje Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Gdańsku. Służba meteorologiczna IMGW prowadzi ciągłą obserwację stanów wody na dopływach i odpływach zapory Mylof. W Rytlu pracuje sztab kryzysowy. Dwie ekipy RZGW: jedna od Rudzkiego Mostu pod Tucholą, druga od Woziwody idą w górę rzeki, usuwając drzewa.
Ale prawdziwa walka nadal toczy się w Rytlu... Dowodzi nią - i to znacznie lepiej niż mundurowi - sołtys wsi Łukasz Ossowski. Każdy, kto chciałby się włączyć do pomocy mieszkańcom Rytla, proszony jest o kontakt z nim - telefon kom. 733 362 296, e-mail: solectworytel@gmail.com.
Wojsko z kanapkami
Na portalach społecznościowych pojawiły się krytyczne uwagi co do pomocy wojska. Pan Adam z Rytla pisze, że 15 sierpnia pracował wraz z kilkudziesięcioma ochotnikami i pięcioma strażakami przy Kanale Brdy. Była też jedna prywatna koparka i samochód terenowy wrangler. Dysponowali prywatnymi piłami mechanicznymi, z których połowa popsuła się pod koniec dnia.
„Do godziny 17 wojskowe ciężarówki przywoziły nam tylko kanapki, ale żołnierze nie pomogli w wyciąganiu pni z wody” - relacjonuje internauta. - „Nasz mały wrangler zrobił więcej niż całe wojsko na naszym dwukilometrowym odcinku pracy! Nagle rozeszły się dźwięki kilkunastu pił mechanicznych i ciężkiego sprzętu. A stało się tak za sprawa przyjazdu VIP-a”.
Ten VIP to oczywiście Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej. We wsi byli też pani premier i ministrowie spraw wewnętrznych i środowiska.
„Chciałbym, aby ten list przeczytał któryś z generałów i zastanowił się, do jakiego stanu doprowadziło się wojsko, że odstawiło takie szopki kosztem cywilów” - kończy pan Adam.
Na ratunek pstrągom
Trwa także walka o uratowanie Zakładów Hodowli Pstrąga w Mylofie, który położony jest bezpośrednio pod zaporą. Najwięcej zabiegów wymaga ratowanie życia samych ryb.
- Mamy ogromny problem z jakością wody. Jest w niej o 50 procent mniej tlenu niż zazwyczaj. W historii zakładu nie mieliśmy tak krytycznej sytuacji - mówi prezes zakładu Dariusz Ciemiński. - Przyczyn za małego natlenienia jest kilka. Między innymi taka, że zanieczyszczenia nanoszone przez wodę „duszą” procesy fotosyntezy w roślinach wodnych produkujących tlen. Woda jest nieprzejrzysta, światło słoneczne nie przedostaje się w stopniu takim, jakim trzeba.
Agregaty natleniające są już stare, a nigdy nie były wykorzystywane tak intensywnie. Dlatego się psują. Trzeba było zakupić nowy za 85 tys. zł. Na paliwo do sprzętu dziennie trzeba wydawać ok. 5 tys. zł.
Pracownicy przez całą dobę usuwają gałęzie i konary, które mogą zablokować przepływ przez zaporę. Woda niesie teraz tony ziemi i piasku. Na razie trudno stwierdzić, jak to wpłynie na zamulenie zalewu przed zaporą.
- Nie ma możliwość ewakuacji ryb i zakładu - dodaje Dariusz Ciemiński. - Takie procedury nie były nigdy opracowywane, bo nie było takiej potrzeby.
Sytuacja jest bardzo dynamiczna i pozostaje na razie oczekiwanie, co będzie dalej. Rozwój sytuacji zależy od intensywności opadów i w związku z tym podnoszenia się poziomu zalewu.
Na rzece nie jest źle
- W sobotę, już nazajutrz po nawałnicy, z Rytla spłynęła grupa kajakarzy. Na trasie do Nadolnej Karczmy musieli tylko dwukrotnie przenosić kajaki przez powalone drzewa - mówi Jan Wielgosz z Tucholi, instruktor kajakarstwa, ratownik, organizator spływów kajakowych. - Okazuje się więc, że najwięcej drzew upadło w koryto Wielkiego Kanału Brdy. Leżąca w głębokiej dolinie Brda uniknęła tego losu.
Jan Wielgosz dodaje, że od Gołąbka można zdecydowanie bezpiecznie spływać. Tym bardziej że na tamtejszym polu biwakowym nie ma zakazu wodowania kajaków.