W latach 30. włókiennicza Łódź chłodziła się nawet w fontannach
Przed wojną także wysokie temperatury mocno dawały się we znaki mieszkańcom Łodzi. Najbardziej narzekali robotnicy, bo w halach fabrycznych temperatura sięgała 45 stopni Celsjusza. Ochłody szukano w fontannach lub wyjeżdżano za miasto, ponieważ miejskich plaż było mało.
Na przełomie czerwca i lipca 1935 roku fala upałów ogarnęła Łódź. W cieniu notowano 34 stopnie Celsjusza.
- Normalny ruch uliczny został podczas upałów zmniejszony - pisano w łódzkich gazetach. - Kto nie ma nic pilnego do załatwienia czeka aż zajdzie słońce i nadejdzie ochłodzenie.
Zauważano, że z upałów cieszyli się właściciele lodziarni i fabryki napojów chłodzących. Te ostatnie zaangażowały trzy razy więcej robotników niż zwykle. Ubolewano nad losem pracowników umysłowym, którzy musieli siedzieć w ciasnych biurach. Na dodatek w garniturach. Wszyscy współczuli też inkasentom, listonoszom, a także robotnikom zatrudnionym przy robotach brukarskich i na plantacjach. Upały doprowadziły też do licznych porażeń słonecznych wśród łodzian. Natomiast w licznych lokalach gastronomicznych Łodzi pojawili się kontrolerzy. Dziś cel ich wizyty może bardzo dziwić. Sprawdzano bowiem jakiego lodu używa się do napojów i potraw.
- Do użytku wewnętrznego, a więc chłodzenia napojów, lemoniad, zup może być używany tylko lód sztuczny - ostrzegali łodzian dziennikarze. - Lód naturalny nie może być podawany w celu chłodzenia napojów. Lód sztuczny ma lekko różowy kolor, więc łatwo go rozpoznać.
Największe upały lat 30.
Dwa lata później, też w lipcu, wprowadzono nowe zarządzenie, które przyprawiło o zawał serca pewno nie jednego właściciela restauracji i kawiarni w Łodzi. Musieli założyć w swych lokalach umywalnie z urządzeniem do suszenia rąk.
- Stoły do spożywania posiłków muszą być zawsze czyste - można było przeczytać w zarządzeniu. - I jeśli nie są sporządzone z materiału łatwo zmywalnego, muszą być zawsze nakryte świeżym obrusem. Gotowe do spożycia potrawy, ciastka, owoce i słodycze muszą być zabezpieczane przed owadami i zanieczyszczeniem. Kuchnie muszą być wymalowane olejno, podłoga winna być gładka, bez szczelin, z nieprzepuszczalnego materiału. Pracownicy zatrudnieni w zakładach gastronomicznych muszą posiadać świadectwa lekarskie, że są całkowicie zdrowi.
Jednocześnie przypominano, że za nieprzestrzeganie tych przepisów grożą surowe kary. Od 1 lipca łódzkie restauracje i kawiarnie mieli odwiedzać kontrolerzy.
- Sahara, Sahara - tak mówili łodzianie w lipcu 1930 roku. - Takiego upału jeszcze nie było!
Prasa zauważała, że niebo nad Łodzią było „rozpalone do białości”.
- Leciały z niego strugi żaru na nielicznych łodzian, którzy pozostali w mieście - pisały łódzkie gazety. - Na deptaku zgoła niezwykły widok. W godzinach od 12 do 15, to jest w porze, w której zazwyczaj przez ul. Piotrkowską z hukiem przepływa rzeka ludzi, wczoraj w niedzielę było zupełnie pusto. Pozostały tylko kamienne brzegi domów, a nurt jakby wyparował pod wzmożonym działaniem słońca. Już od samego rana zapełnione były za to podmiejskie pociągi. Kto tylko mógł umykał z tego strasznego miasta, w którym silniejszy upał równa się katastrofie żywiołowej. W kinach, kawiarniach oczywiście puchy. Nawet w tzw. salonach chłodzących frekwencja była niska.
„Cała Łódź” była oczywiście poza Łodzią. Na Wiśniowej Górze, w Poddębiu, Żakowicach i innych podmiejskich letniskach zatrzęsienie było niesłychane. Na wyścigach w Rudzie Pabianickiej również nienotowane dotąd przeludnienie. Najlepszy „interes” na tym upale zrobili szoferzy, bo wozili łodzian bądź za miasto, bądź na zawody hippiczne.
Informowano, że przepełnione były też łódzkie parki i ogrody. Trudno było w nich znaleźć wolną ławkę. Nie każdy bowiem mógł sobie pozwolić na wyjazd z Łodzi. Pod wieczór, gdy upał zelżał, łódzkie ulice zapełniły się tłumami spacerowiczów. Do miasta wracały też przepełnione tramwaje i pociągi podmiejskie.
Tropikalne upały zapanowały też w Łodzi w 1936 r. Podobno tak wysokiej temperatury nie notowano od kilku lat. Ustawione w cieniu termometry wskazywały 35 stopni Celsjusza. Skarżono się, że nawet noc nie przynosiła ukojenia. Upały sprawiły, że odnotowano kilkanaście przypadków porażeń słonecznych.
- Najwięcej na plażach miejskich i podmiejskich - informowano. - Głównie cierpiały kobiety, które nawet w stanie ciężkim zostały przewiezione do domów. Odnotowano też sześć wezwań do omdleń i zasłabnięć na skutek gorączki. Poszkodowani rekrutowali się przeważnie ze sfer robotniczych. Głodni i niewypoczęci, słabnący jeszcze bardziej w czasie pracy, padali na ulicy podczas upału.
Jeszcze cieplej było w Łodzi w sierpniu 1937 roku. Temperatura miała sięgać 39 stopni Celsjusza!
- Ulicami snuli się ociężali przechodnie - odnotowała „Ilustrowana Republika”. - Największe skupienie było po cienistej stronie jezdni. Strona słoneczna była jakby wymieciona. Trudno się dziwić. Żar działał na wszystkich wybitnie osłabiająco. Słońce przyprawiało o bóle i zawroty głowy. Przed budkami z wodą sodową stały duże ogonki. Oczywiście napoje chłodzące i lody przynoszą chwilową ulgę, bynajmniej nie przyczyniają się do zaspokojenia pragnienia. Jedynym właściwym środkiem jest gorąca herbata z cytryną. Ale herbata nie działa doraźnie, nie przynosi tego upragnionego uczucia chłodu, tak pożądanego w czasie upałów.
Upały tak jak obecnie, wiązały się często z gwałtownymi ulewami i burzami. Tak było na początku lipca 1932 r. Jak donosiły gazety ulewa siała spustoszenie w mieście. Zalany został między innymi budynek szkoły włókienniczej przy ul. Żeromskiego.
- Na skutek opadów, ul. Radwańska, na wysokości Parku im. Poniatowskiego, aż po ul. Inżynierską, została wręcz odcięta od świata - pisali dziennikarze „Ilustrowanej Republiki”. - Poziom wody na jezdni wynosił tam w niektórych miejscach nawet metr. Równie głębokie zalewy potworzyły się w dzielnicy bałuckiej, na ul. Zachodniej. A na ul. Karpiej, na Chojnach, utworzyła się olbrzymia kałuża uniemożliwiająca ruch kołowy i pieszy. Piorun uderzył w przewody przy poczekalni dojazdówek w Kałach pod Kochanówką.
21 lipca 1935 roku koło południa nad Łodzią przeszła ulewa, która wyrządziła wiele szkód.
- Przez kilkanaście minut padał tak ulewny deszcz, że odnosiło się wrażenie, że oberwała się chmura - pisał „Express Wieczorny”. - Po kilku minutach wezwano straż ogniową na ul. Pałacową 12, bo woda zalała piwnice domu. Straż wezwano też na ul. Zachodnią, bo woda znalazła się piwnice hotelu „Manteufel”, w których znajduje się hotelowa kuchnia. Na Bałutach w kilku domach woda wdarła się do mieszkań, lecz przyzwyczajeni do tego lokatorzy sami opanowali sytuację.
Upalne dni w 1936 roku sprzyjały rozpowszechnianiu się w Łodzi duru brzusznego i tyfusu. Apelowano do mieszkańców, by podali się bezpłatnym szczepieniom.
W fabrykach było 45 stopni
Użalano się nad losem tych, którzy muszą pracować w te upały. Zwłaszcza robotników. Podkreślano, że upały są nie tylko na zewnątrz. Ale także w halach fabrycznych. Inspekcja Pracy informowała, że w takich halach temperatura sięga 45 stopni Celsjusza. Upały przynosiły jeszcze jedno zagrożenie. Zwiększenie ryzyka zachorowania na choroby zakaźne.
- W związku z tym władze sanitarne lustrowały jatki mięsne, sklepy rybne i z produktami spożywczymi - pisała „Ilustrowana Republika”. - Sprawdzano także domy mieszkalne, a zwłaszcza śmietniki i miejsca ustępowe. Badano też studnie. Należy pamiętać, że obecny okres służy zwłaszcza szerzeniu się tyfusu brzusznego. Należy się bezwzględnie powstrzymać od picia nieprzegotowanej wody.
Tymczasem na początku lat 30. narzekano, że w upalne, letnie dni łodzianie nie mają się gdzie ochłodzić. Jest za mało miejskich plaż. Dochodziło do tego, że policja musiała rozpędzać tłumy, które chciały się wykąpać w stawie na terenie budowanego na Zdrowiu Parku Ludowego. Prasa zauważała, że największą bolączką miasta jest brak miejsc do kąpieli. Przyznawano, że jest wiele przyfabrycznych stawów, ale woda w nich żółta, stęchła, unoszą się nad nią wyziewy i opary. Z kolei stawy podmiejskie maja dno pełne zdradzieckich dołów. Łatwo się w nich utopić.
- Jedyny możliwy do kąpieli staw mieści się na terenie budującego się obecnie Parku Ludowego - zauważał „Express Wieczorny Ilustrowany”. - Ale staw nie jest w stanie pomieścić kilkunastu tysięcy ludzi, którzy przychodzą się tu wykąpać w letnie dni. W przyszłości przy tym stawie ma być urządzona plaża, ale trudno sobie wyobrazić jak będzie wyglądała. Przede wszystkim nasuwa się pytanie kto będzie miał prawo z niej korzystać, bo z góry można przypuszczać, że nie znajdzie się miejsce dla wszystkich chętnych. Wprowadzi się więc pewnie bilety na plażę. Wytworzy się tego rodzaju sytuacje, że kto będzie miał pieniądze będzie mógł się wykąpać, a biedni tylko z daleka będą mogli się przyglądać kąpiącym. W Parku Ludowym przeznaczonym w pierwszym rzędzie dla szerokich rzesz przebywających latem w mieście takie rozwiązanie sprawy jest nie do pomyślenia.
Upały panowały też w 1930 r. To sprawiło, że rolnicy podłódzkich wsi narzekali na suszę. Mimo tego zapewniano, że zboża nie powinno zabraknąć.
- Żyta zbierze się powyżej średniej, ale gorzej jest z pszenicą na zbiorach której odbiła się susza - informowała prasa. - Na skutek suszy ucierpiał też owies. Szybciej dojrzewa jęczmień, ale będzie gorszej jakości. Będzie też mniej ziemniaków i buraków. Susza sprawiła, że ziemniaki zwiędły niemal zupełnie. Odbije się to też na jakości owoców.
W upalne dni w przedwojennej Łodzi wielkim powodzeniem cieszyła się woda sodowa. Dla niektórych był to znakomity letni interes.
- Pół Łodzi sprzedaje wodę sodową, a drugie pół ją pije - żartowano w mieście.
Jednocześnie podkreślano, że łodzianie nauczyli się pić wodę sodową. Zaznaczano też, że w mieście powstały liczne wytwórnie tej wody.
- Łodzianie wypijają niezliczone ilości tej wody - odnotowała „Ilustrowana Republika”. - Tam gdzie był sklep z nabiałem wyjęto szybę i urządzono uliczną sodowiarnię. Sodowiarnie pojawiają się w dawnych aptekach, księgarniach i sklepach galanteryjnych.
Upały sprawiały, że fatalne warunki sanitarne panowały na łódzkich bazarach i targowiskach. Reporterzy przedwojennych gazet odbyli rajd po „Górniaku”, Zielonym Rynku. Pisali potem, że wokół przywiezionych prosto ze wsi artykułów spożywczych, a więc mleka, sera, jajek, wędlin kłębiły się roje much.
- Nikt nie stosuje żadnych zasad sanitarnych - pisał jeden z dziennikarzy „Ilustrowanej Republiki”. - Dokładnie wszystko jest otwarte. Osiada na tym kurz unoszący się z niepolewanego placu, osiadają muchy roznoszące zarazki chorobotwórcze. Płachty, na które wysypuje się towar z koszów jest tak brudny, że człowieka ogarnia obrzydzenie... Szczególnie przy straganach z pieczywem dzieją się rzeczy wręcz nieprawdopodobne. Pieczywo trzeba prezentować w kurzu, brudzie, spiekocie! Po kilku godzinach chleb i bułki wręcz lepią się od brudu.
Fontanny dawały ukojenie
Upały doskwierały też po wojnie. Jednym z najcieplejszych lipców w historii Łodzi i okolic był ten z 1963 r. Wtedy temperatura sięgnęła 36 stopni Celsjusza, co przez wiele lat było łódzkim powojennym rekordem.
- Susza daje się we znaki nie tylko w rolnictwie - pisał w lipcu 1963 r. „Dziennik Łódzki”. - Również w mieście lada wietrzyk wznosi tumany kurzu.
Upały sprawiły, że na łódzkie ulice wyjechało 50 polewaczek, ale i to było za mało. Walka z kurzem na ulicach była mało skuteczna. Jednocześnie podkreślano, że polewanie jest bardzo kosztowne.
- Poza tym MPO może czerpać wodę tylko z czterech wyznaczonych hydrantów miejskich - wyjaśniono. - Pozostałe źródła zaopatrzenia to głównie lokalne studnie i baseny zakładów pracy. Te ostatnie często same cierpią na brak wody i niechętnie się nią dzielą. Jednocześnie cieszono się, że 22 lipca łodzianie nie narzekali na pogodę. Tłumnie odwiedzali kąpieliska na Stawach Jana, a także w Arturówku. A basen łódzkiego „Włókniarza” przy ul. Kilińskiego nie mógł pomieścić wszystkich amatorów kąpieli.
Od lat wielką atrakcją, a także znakomitym miejscem ochłody były łódzkie fontanny. Dziś jest ich ponad 20. A ile ich było przed wojną? Łódzcy przewodnicy długo zastanawiali się, gdy usłyszeli pytanie o ilość fontann przed wojną.
- Była piękna fontanna w parku w Helenowie, ale park był własnością publiczną - wyjaśniał Mirosław Wojalski, znawca historii Łodzi. - Fontanna znajdowała się też w parku im. Sienkiewicza, zwanym też parkiem świętokrzyskim. Miała kształt pięknego łabędzia. Po wojnie łabędź zniknął, ale nie fontanna. Tym razem przybrała kształt chłopca z łódka czy też jak niektórzy mówili, z żaglówką. Zaprojektował ją Czesław Nowicki, który przybył do Łodzi z Wilna. Ale z czasem fontanna niszczała. Powrócono więc do jej przedwojennej formy. Tak więc w parku im. Sienkiewicza znów stoi łabędź.
Przed wojną fontanny, zwane też kaskadami królowały za to w parkach, przed pałacami łódzkich fabrykantów. Po wojnie pojawiły się w parkach. Tomasz Rosiński, 48-letni elektronik, największy sentyment ma do fontanny znajdującej się w Parku Widzewskim, koło basenu „Anilany”. Mieszkał w rejonie ul. Szpitalnej i gdy był dzieckiem chodził do tego parku z rodzicami na spacery.
- Zawsze stawałem przy tej fontannie i mogłem godzinami się jej przyglądać - wspomina Tomasz. - Dziś nie mogę patrzeć na to jak ta fontanna jest zaniedbana.
Obecnie na pewno najbardziej znaną łódzką fontanną jest ta ustawiona w 2009 na pl. Dąbrowskiego. Napisano o niej już wszystko. Budzi wielkie emocje. Jedni się nią zachwycają, inni nie mogą na nią patrzeć. Do fontanny di Trevi też się jej nie porówna. Choć ma 35 metrów długość i kształt fali. Do tego 270 różnorodnych dysz tryskających wodą w takt muzyki.
W 2003 r. uruchomiono program „Fontanny dla Łodzi”. Dzięki niemu miasto wzbogaciło się o kilka nowych. Pierwsza powstała w maju 2004 r. w parku im. Władysława Reymonta. Ma kształt lilii i znajduje się w stawie koło Białej Fabryki Geyera. Zaprojektowała ją Zofia Władyka-Łuczak. Jej dziełem jest też łabędź z parku im. Sienkiewicza. Miesiąc później z fontanny cieszyli się mieszkańcy ul. Włókienniczej, którą jako Kamienną w swojej piosence opisała Agnieszka Osiecka. Fontanna przedstawia parę zakochanych, którzy uciekają przed deszczem. To bohaterowie piosenki Osieckiej. Fontanna ta powstała dzięki łódzkiej grupie artystycznej „Krąg”. A autorem rzeźby kochanków jest Wojciech Gryniewicz. Nie jest to jednak typowa fontanna, bo woda wypływa tu ze ściany kamienicy. Projekt ten nawiązuje do czasów fabrykanckiej Łodzi. Takich fontann było wtedy dużo.
Rok 2004 obfitował zresztą w „wysyp” fontann. Bo już w lipcu Zakład Wodociągów i Kanalizacji wyremontował zabytkową fontannę na pl. Wolności. Nazywa się ją dziś fontanną zakochanych, bo często robią sobie przy niej zdjęcia nowożeńcy. Wykonali ją w latach 30. XX wieku uczniowie Szkoły Rzemiosł Towarzystwa Salezjańskiego w Łodzi. Zaniedbana, nieczynna przez wiele lat, została odnowiona za zgodą miejskiego konserwatora zabytków według projektu Krzysztofa Wardeckiego z zachowaniem dotychczasowych elementów ozdobnych i detali.
W 2006 roku fontanna powstała przy skwerze Powstańców Węgierskich, blisko ul. Tuwima, koło dawnej restauracji Tivoli. Tworzy ona mały amfiteatr i wieczorami jest podświetlana. Fontannę ma też patronka Łodzi, św. Faustyna Kowalska. Ustawiono ją na skwerze przed kościołem pod jej wezwaniem. Jest to w zasadzie pomnik świętej, a z jej dłoni wypływa woda zaczerpnięta ze źródła symbolizującego niewyczerpane Miłosierdzie Boże. Pomnik-fontannę zaprojektował Mariusz Drapikowski, a ufundował ją Społeczny Komitet Budowy Pomnika Świętej Faustyny, Patronki Miasta Łodzi.