W długiej kolejce do kasy. Felieton Tadeusza Płatka
Wielkim finałem każdych wspaniałych zakupów jest nieuchronne cierpienie w oczekiwaniu na „dzień dobry” kasjerki lub kasjera. O kasach samoobsługowych nie ma co, to zupełnie inna bajka, która czasami kończy się szybciej, najczęściej jednak coś się blokuje i tęsknym wzrokiem trzeba wypatrywać pomocy błogosławionego pracownika, który przychodzi zaraz, albo nie zaraz, pozostawiając nas w durnym trwaniu. Stoję więc, na razie ostatni, co jest mimo wszystko lepszym położeniem niż bycie w środku kolejki. Nigdy nie wiadomo, między kim się człowiek znajdzie.
POWOLNY WYJMOWACZ
- wyciąga w ostatniej chwili, w tempie żółwim. Wszystko, co znajdzie się na taśmie znika błyskawicznie, bo kasjer ma wprawę, jest szybki jak nie wiem. Po chwili w pojemniku za kasą zatyka się i żółw już sam nie wie, czy ma dalej wyciągać, czy przeskoczyć nad koszykiem i wpakować zakupy do torby. Decyduje się na to ostatnie, przeciska do przodu, ale zapomniał torby, nawet nie z domu (bo żółw za bardzo nie jest eko), tylko takiej jednorazówki, która jest przed albo pod kasą, ale na pewno nie za, czyli nie tam, gdzie się właśnie znajduje. Wraca więc, albo błaga współkupujących o podanie siatki nad wózkiem. Gdy już skończy pakować i wyjmować, obsługujący go subiekt musi zaproponować jakieś punkty, naklejki, karty i promocje, co się nikomu, również ekspedientowi, nie podoba, bo przez żółwia zdążył już powstać megakorek.
PRZYTULASEK
- pod pozorem sprawnego popychania kolejki, popycha innych ludzi. Czasem smyrnie ręką łokieć, przytuli wózek do pupy płacącego przed nim, delikatnie przesunie nieswoje zakupy, żeby zrobić miejsce na własne. Praktykuje ASMR, jest przekonany, że jego oddech na szyi innego klienta wprawi go w stan głębokiej relaksacji. Uwielbia bawić się separatorami (tymi plastikowymi belkami oddzielającymi zakupy).
KONWERSATOR KOMÓRKOWY
- wiadomo.
ZAPOMINALSKI
- wszystko wyłożył jak należy, siatki nie omieszkał, promocji wysłuchał, nawet kartę z portfela wyciągnął, jednakże 10 centymetrów od terminala cofa rękę nerwowo, by oznajmić, że czegoś nie wziął. Stara się być w porządku, czuje więc, że musi odstawić teatr wiktoriański nie tylko przed subiektem, ale w ogóle całym sklepem, tubalnym głosem rozdziera więc szaty: „Jezus Maria! Zapomniałem mleczka kokosowego! Zabiją mnie!”, po czym rzuca się na oślep po mleczko, nie wiedząc, gdzie ono się znajduje. Czy na mleczkach? Czy na puszkach i konserwach? A może w kąciku orientalnym? Zapytać nie ma kogo, bo pracownik poszedł odblokowywać kasę samoobsługową. Pędzi więc zapominalski przez alejki, nerwowo wypatruje towaru. I najgorsze - wie, że może mleczka nie wypatrzyć w ogóle, bo w dyskontach, w Biedach, Lidkach, Lewkach, nie wiedzieć czemu, w ostatnich latach zrobił się straszny bałagan.
Czy tylko mnie się tak wydaje?