Trzeba „zabić” św. Mikołaja
Dawniej to miało sens, dzieci doznawały euforii na widok jednej resorówki MATCHBOX za dwa dolary albo jednej lalki BARBIE za ileś tam bonów towarowych. Reguły były proste: Mikołaj zaopatrywał się w Peweksie. Ładnie tam pachniało i nawet rytuał noszenia kwitka z kasy uwodził ezoteryką. Imieniny, Mikołaj i Aniołek - trzy wyczekiwane święta.
„Przypadkowa” wizyta w dewizowym sklepie od marzeń tydzień przed terminem jasno precyzowała, kto czego chce. Nie przeszkadzało mi, że Mikołaj myli się z Aniołkiem, że w dobrym tonie jest w Mikołaja nie wierzyć, natomiast Aniołka czcić dewocyjnie.
Swoją drogą, w Mikołaja wierzyłem bardzo długo, bo dostarczenie wszystkim dzieciom w Krakowie po jednym małym autku na resorach mieściło się w granicach prawdopodobieństwa.
Dzisiaj, w najlepszym razie mamy roszczeniowe listy. W najgorszym - odpowiedź „nie wiem”. Nie wiem - czyli idź na dwie godziny do sklepu z zabawkami. Nie wiem - czyli zanudzaj ekspedientki egzystencjalnym pytaniem „Czego dzisiaj pragną dzieci?”.
Nie wiem - czyli kup to i to, może coś wypali. Nie wiem - czyli idź do księgarni i weź książkę, ale najpierw ją wybierz, siedź, a raczej stój i czytaj bzdury o zwierzątkach. Nie wiem - ubolewaj nad tym, że i tak nic nie przebije gadżetów z dyskontów.
I pamiętaj, że na jednym sklepie, na jednej kolejce i na jednej księgarni się nie skończy, bo chcesz, żeby twój prezent był wyjątkowy. Będziesz oto w ciemnościach jeździł po Krakowie autem z zaparowanymi szybami i w przemoczonych butach. Mój ty Święty Mikołaju.