Tomasz Lewandowski: Wstydzę się za miasto, gdy mieszkańcy pokazują mi zdjęcia lokali komunalnych
Rozmowa z Tomaszem Lewandowskim, zastępcą prezydenta i kandydatem na urząd prezydenta Poznania.
Zaufanie czy kontrola?
Proszę o uściślenie pytania.
Prezydent Jacek Jaśkowiak w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” pytany o kontrolę zleceń dla firmy Orbsay, której prezesem jest pana kolega powiedział, że zaufanie jest ważne, ale kontrola podwładnych bardziej istotna?
Działanie prezydenta jest dla mnie w pełni zrozumiałe. Podejrzewam, że na jego miejscu zachowałbym się dokładnie tak samo i zlecił kontrolę. Z jednej strony ufając swoim pracownikom chciałbym być pewien, czy to zaufanie nie jest nadwyrężane. Nie mam więc żalu do Jacka Jaśkowiaka.
Kontrola już się zakończyła? Może pan spać spokojnie?
Śpię spokojnie od momentu, kiedy objąłem stanowisko wiceprezydenta miasta. Od samego początku sprawa Orbsay Solutions jest dęta i próbuje się ją rozgrywać politycznie. Proszę zauważyć, że sprawa została nagłośniona i jest podawana w odcinkach od chwili, kiedy ogłosiliśmy, że w Poznaniu, jedynym mieście w Polsce, powstał zjednoczony komitet lewicy. Badania sondażowe dawały mi trzecie czy nawet drugie miejsce w wyścigu prezydenckim. To wywołało dziki strach wielu środowisk. Próbuje się obrzucić mnie błotem licząc, że ktoś to kupi. Biedronia perfidnie próbowano łączyć z pedofilią w Słupsku, a mi zarzuca się nieuczciwość. Robią to osoby, które mają wiele na sumieniu i mają nadzieję, że ubrudzenie mnie uczyni mniej wiarygodnym to co mówię o ich nieuczciwości. Samo zaś zainteresowanie sprawą CBA jest o tyle zadziwiające, że niedawno informowałem o nieprawidłowościach w zakupie systemu informatycznego dla ZKZL za 6 mln zł, czy zlecaniu odbioru ścieków z szamb w miejscach, gdzie od dawna jest kanalizacja za kolejne kilkaset tysięcy zł i pies z kulawa nogą się tym nie zajął. Teraz, w trakcie kampanii służby sprawdzają w ZKZL czy kwota 3 tys. zł wydana za prowadzenie Facebooka jest właściwa. Dziwne prawda?
Ataki polityczne najczęściej przeprowadza Jarosław Pucek. Jak to się stało, że staliście się zajadłymi wrogami?
Nie byliśmy kolegami, na „Ty” przeszliśmy jak przestał pracować w ZKZL. Pomógł kilka razy rozwiązać problem mieszkańców, którzy przychodzili na moje dyżury radnego, stąd miałem dobre zdanie o jego pracy. Nie wnikałem głębiej w to jak zarządza spółką, bo na tle wydziału odpowiedzialnego za mieszkaniówkę wypadał i tak bardzo dobrze. Zmieniłem jednak perspektywę, gdy zostałem zastępcą prezydenta i od wewnątrz mogłem się przekonać ile spraw w ZKZL jest zabagnionych. Brak przeglądów technicznych budynków, wieloletnie zaniechania w prowadzeniu napraw i remontów czy absolutny brak nadzoru nad zewnętrznym administratorem kamienic sprawił, że teraz konieczne są inwestycje sięgające setek mln zł. Dział inwestycji i nadzorowania prac zlecanych przez spółkę obsadzony był humanistami, którzy nie mieli pojęcia o budowlance. Zlecano i płacono za wywóz nieczystości z szamb budynków podłączonych do kanalizacji. Brakowało gospodarza. I pewno skupiłbym się na naprawianiu zaniechań pana Pucka bez wyciągania tego na zewnątrz, gdyby nie formułowana przez niego krytyka obecnej władzy i narcyzm w ocenie swoich dokonań. Narcyzm nie wytrzymuje krytyki opartej na faktach, stąd te ataki. Nie walczymy o elektorat, bo trudno by piewca poznańskich faweli (kontenerów) sięgał do wrażliwego społecznie, lewicowego wyborcy.
Zobacz też: Wybory na prezydenta Poznania 2018. Zobacz do kogo ci najbliżej!
Wytyka pan Puckowi, że jest człowiekiem bez zasad, bo reprezentuje dewelopera Family House i I. Łukomską-Pyżalską?
Jako radca prawny i radny nigdy nie przyjąłem zlecenia od podmiotu, który miałby styk z urzędem czy jednostkami miejskimi. Nie chciałem, by ktokolwiek zarzucił mi nieetyczne zachowanie. Inaczej zachowuje się pan Pucek, któremu po kilkunastoletniej pracy dla kilku spółek i jednostek związanych z miastem łatwiej jest wychodzić pewne decyzje, korzystne dla dewelopera. Występowanie w imieniu spółek państwa Pyżalskich wolę pozostawić ocenie poznaniaków. Kiedyś był Wechta, teraz ma być Pyżalski.
W 2014 r., kiedy Tomasz Lewandowski był kandydatem na prezydenta miasta często wspominał o „dworze Grobelnego”. Teraz mówi się o "dworze Lewandowskiego" w miejskich spółkach, krąży nawet lista zawierająca ok. 40 nazwisk osób, które związane są z lewicą i dostały pracę w ZKZL.
To bzdura. Ten sam układ, który złożony był z różnych środowisk, od PO po PiS, rządził Poznaniem przez 25 lat. Władza się zmieniała, ale ludzie zmieniali tylko stanowiska, przechodząc np. z jednej miejskiej spółki, do kolejnej. Tak było m. in. z Jarosławem Puckiem. Naiwnym byłoby przyjęcie, że po wyborach w 2014 r. ci ludzie zmienią podejście do mieszkańców i zaczną realizować projekty, na których nam zależy. Czy ja zachęcam ludzi, których znam do współpracy? Oczywiście i jest to wyraz mojej odpowiedzialności za powierzone zadania. Każdy człowiek po objęciu odpowiedzialnego stanowiska publicznego czy w sektorze prywatnym, w pierwszej kolejności otacza się ludźmi, do których kompetencji ma zaufanie. To naturalne.
A skala zatrudnienia?
Jest znacznie mniejsza niż powinna być. W ZKZL w tej kadencji mieliśmy do czynienia z rotacją pracowniczą na poziomie 150 osób. Tych, które wcześniej znałem naliczyłem pięć lub sześć. I nie ma tu zaciągu partyjnego. Awansowaliśmy kilkunastu świetnych pracowników średniego szczebla, którzy do tej pory nie byli doceniani bo tzw. nieusuwalni blokowali ich rozwój. Różnie się od poprzedników tym, że jeśli pracownik nie daje rady lub efekt jego pracy nie jest zadowalający, po prostu się z nim rozstaję. Jestem wymagającym pracodawcą. Nie szukam dla nikogo synekur jak w przypadku pana Jończyka czy Rajewskiego.
Skoro jest pan człowiekiem lewicy, która na sztandarach ma wypisaną walkę o prawa pracownicze, nie martwi pana sytuacja w ogrodzie zoologicznym, gdzie kilkadziesiąt osób straciło pracę?
Lewicowość nie oznacza pobłażania dla lenistwa w pracy. Trzeba odpowiedzieć na pytania w jakim celu i dla kogo zostały powołane jednostki miejskie. Czy funkcjonują po to, by zapewniać zatrudnienie, czy po to, by mieszkańcy byli zadowoleni z usług? Mi bliższe jest drugie podejście. Ogród zoologiczny, mimo ogromnego potencjału, nie spełniał funkcji w sposób odpowiedni. Dobrostan zwierząt pozostawiał wiele do życzenia. Warunki sanitarne i weterynaryjne powodowały niską przeżywalność podopiecznych w zoo. Przepraszam, ale nie będę się martwił losem osób, które pozwały, by oddane nam zwierzęta żyły w tragicznych warunkach. Z nową kadrą, w dwa lata zrealizowaliśmy ponad dwadzieścia inwestycji i wiele niezbędnych remontów poprawiających warunki bytowania zwierząt, zoo bije rekordy frekwencyjne. Mamy świetną kadrę i będę walczył, by warunki ich pracy i płacy się poprawiały.
Tylko, że Nowe Zoo zaczyna przypominać azyl i przytulisko dla psów i kotów.
To nieprawda. Współpraca międzynarodowa i wymiana gatunków jest bardziej intensywna niż przed rokiem 2015. Mamy nowe programy z EAZY, nowe gatunki zagrożone wyginięciem, jak np. koziorożce nubijskie. A co do azylowania zwierzą, to zgodziłem się na adopcję wiekowych psów ze schroniska przez ogród, by pokazać, że nie tylko osoby prywatne mogą to robić, ale i instytucje. Dajemy przykład. Stworzenia azylu dla niedźwiedzi czy lwów nie żałuję, bo odgrywają ogromne znaczenie w edukacji empatycznej najmłodszych. Ten kierunek rozwoju popierają sami mieszkańcy: projekty azylu dla lwów czy domu dla żółwi wygrały głosowanie w ramach budżetu obywatelskiego.
Mówi pan o sukcesie w zoo. Czy można nim nazwać wybudowanie ok. 800 mieszkań, podczas gdy obiecywano 4 tysiące?
Wybudowaliśmy więcej mieszkań komunalnych niż za całej prezydentury Ryszarda Grobelnego. Poza tym poprawa warunków bytowych dla osób najuboższych to nie tylko budowa mieszkań, ale też dbanie o zasób, który posiadamy, czyli 12,5 tys. lokali. Przez lata nie wykonywano kapitalnych remontów, nie przeprowadzono przeglądów kominiarskich, czy elektrycznych, przez co narażano zdrowie i życie mieszkańców. Taka polityka doprowadziła do tego, że około 25 proc. zasobu jest zagrzybionego. Wstydzę się za miasto, gdy mieszkańcy pokazują mi zdjęcia lokali komunalnych. To co jest odczuwalne dla mieszkańców, to liczba mieszkań, które możemy im zaproponować. Przed 2015 przydzielano ich od kilkunastu do 40, a w 2016 r. 350, z kolei rok później 580.
Po co więc składaliście obietnice?
Wbrew temu, co mówi poprzednia władza nie było żadnych gotowych projektów, poza wskazaniem lokalizacji. Brakowało kadr, a w dziale inwestycji pracowali ludzie z wykształceniem humanistycznym. Nie było spiętego finansowania. Nie sądziliśmy, że będzie trzeba budować od zera.
Jak ważna będzie teraz polityka mieszkaniowa? Znów obieca pan tysiące lokali?
Nie chcę mówić o konkretnych liczbach, tym bardziej, że wstrzymuje nas teraz szalejący rynek wykonawczy. Ceny za metr kwadratowy, które proponują wykonawcy w przypadku lokali w programie „Najem z dojściem do własności” wynoszą ponad 6 tys. zł. Czy mamy się temu poddać? Moim zdaniem lepiej to przeczekać. W kampanii chcę mówić o transparentnym systemie przydziału mieszkań komunalnych. Do tej pory mieszkańcy byli zniechęcani do składania wniosków o pomoc mieszkaniową i byli przekonani, że mogą dostać mieszkanie tylko dzięki układom. Teraz mamy transparentny system punktowy decydujący o przydziale mieszkań i ponad 2200 wniosków o pomoc mieszkaniową rocznie. Załatwiliśmy też kwestie regresów, czyszczenia kamienic, wprowadziliśmy program mieszkań treningowych czy grantów na remont mieszkań dla seniorów. Jako jedyni w kraju uruchomiliśmy też Miejskie Biuro Najmu, pozyskujące lokale prywatne i udostępniające je poznaniakom w potrzebie. Nie wyrzucaliśmy, jak za czasów Ryszarda Grobelnego ludzi do kontenerów i baraków, tworząc fawele. Zakładam, że za pięć lat o problemach mieszkaniowych nie będzie się już mówiło. Będą rozwiązane.
Ale będzie się mówiło o polityce śmieciowej.
To w jakiej sytuacji znajdzie się GOAP zależy też od regulacji centralnych. Przyjęty właśnie przez rząd projekt zmian tzw. ustawy śmieciowej wprowadza rewolucyjne zmiany, które generują niepotrzebne koszty po stronie samorządu.
Poznań wyjdzie z GOAP?
Nie chciałbym tego, mam nadzieję, że z gminami wypracujemy wspólne rozwiązanie. Nie mogę się jednak godzić na to, by poznaniacy dopłacali do innych w ramach aglomeracyjnej solidarności.
Zobacz też: Czy nadajesz się na prezydenta Poznania?
Co znajduje się w programie wyborczym lewicy?
Propozycje wyborcze powinno się zgłaszać po formalnym ogłoszeniu wyborów, nie chcieliśmy jak inny kandydat łamać prawa. Chcę zaproponować ciekawą formę współpracy poznańskim przedsiębiorcom. Chodzi o wprowadzenie karty wartości miejskiej, która będzie zobowiązywała ich do stosowania godnego wynagrodzenia, zatrudniania w oparciu o umowy o pracę, czy współpracę z podmiotami ekonomii społecznej. W zamian za to podmioty te otrzymają preferencje przy udzielaniu zamówień publicznych.
Polska to nadal dziki kraj jeśli chodzi prawa pracownicze.
Takie rozwiązania są z powodzeniem stosowane w Turynie czy Manchesterze, dlaczego u nas ma się to nie udać? W ten sposób pieniądze wydatkowane przez samorząd dodatkowo pozostaną w Poznaniu. Chciałbym też, by został stworzony think thank, który będzie łączył biznes prywatny z podmiotami ekonomii społecznej i organizacjami pozarządowymi. W Manchesterze w przeciągu 7 lat z poziomu 52 proc. do ponad 80 wzrósł dzięki temu strumień pieniądze, który trafia z miasta do lokalnych przedsiębiorców. To ogromny potencjał.
Pan, jak i radna Katarzyna Kretkowska krytykowaliście często rozwiązania komunikacyjne proponowane przez Macieja Wudarskiego.
Każdy odpowiedzialny prezydent musi inwestować w transport zbiorowy. Tu mamy dwa zaawansowane projekty do zrealizowania - tramwaj na Dębinę i na os. Kopernika. Jeśli chodzi o rozbudowę sieci tramwajowej,
chciałbym także przedłużenia tramwaju na ul. Główną, do Dworca Wschodniego oraz budowy mostu winogradzkiego, który pozwoli na skomunikowanie siecią tramwajową północnego Poznania. Musimy mieć gotowe projekty i szukać na nie finansowania. Do tego projekt rozwoju mikrolinii autobusowych. Jeżeli mieszkańcy mają do najbliższego przystanku kilometr lub więcej, powinni mieć możliwość skorzystania z małych busów, które ich tam dowiozą. Taką linię uruchamiamy teraz na Strzeszynie. Poznaniacy są mądrzy, więc jeśli nie będą musieli iść 20 minut na przystanek, częściej zostawią samochód w garażu. Potrzeba też rozbudowy układu drogowego przez ostatnie 25 lat wybudowano w Poznaniu jedynie jedną nową drogę tj. ul. Hlonda. Wrocław czy Kraków bije nas tu na głowę.
Trochę pan puszcza oko w kierunku kierowców.
Nie do końca, choć rzeczywiście zadziwiał mnie sposób wprowadzania zmian w układzie komunikacyjnym. Nawet najlepsze projekty można zepsuć, przez ich konfrontacyjne wdrażanie. Burzę się jeśli słyszę, że władza mówi w odpowiedzi na protest mieszkańców, że należy ich edukować. Tak działo się np. na Jeżycach. To „grobelizm” w czystej postaci. Na świecie nowe rozwiązania drogowe się prototypuje: wyłączą część ulic i pokazuje jak będzie funkcjonował na nich ruch po zmianach. Prowadzi się konsultacje, rozmawia z mieszkańcami. Jeżeli nie bierze się pod uwagę ich zdania, nie powinno się pełnić ważnej funkcji publicznej.
Zmieniłby pan wiceprezydenta.
Na pewno nie powinno się realizować inwestycji w taki sposób, w jaki dotychczas to robiono. Musimy rozmawiać z poznaniakami po partnersku.
Po partnersku rozmawiał pan z miejskimi strukturami SLD, które nie chciały udzielić panu poparcia?
Układanie list i wybór kandydata na prezydenta zawsze wiąże się z wysoką temperaturą. Czasem trudno wytłumaczyć niektórym, że mają mniejsze szanse na zrobienie dobrego wyniku. Nam nie zależy na zaspokajaniu ambicji działaczy, a osiągnięciu wyborczego sukcesu. Mimo wysokiej temperatury rozmów udało się połączyć wszystkie, do tej pory skonfliktowane środowiska lewicowe. Zbudowaliśmy jedyne tego typu porozumienie w kraju. Poznań po raz kolejny daje przykład innym.