Tańczę, opalam się. Żyję ze stomią. Rozmowa z Magdaleną Rumińską
- Nienawidziłam swojego ciała znaczonego bliznami. Przechodząc obok lustra, odwracałam głowę. Ciągle broniłam się przed stomią. Aż doszłam do ściany: nie było wyjścia, zgodziłam się na zabieg. I zaczęłam żyć na nowo. Kocham siebie ze stomią - mówi Magdalena Rumińska, prawniczka z Torunia.
Zamówiła pani kawę z mlekiem migdałowym. Moda czy konieczność?
Mój organizm źle reaguje na produkty mleczne, podobnie jak na mięso. Mam wybór: jeść, co chcę i czuć się źle lub dopasować dietę do potrzeb mojego ciała i czuć się świetnie. Dla mnie wybór jest prosty.
Na co pani choruje?
Dobre pytanie. Objawy są nietypowe. Przypominają chorobę Leśniowskiego-Crohna (choć nie do końca) lub wrzodziejące zapalenie jelit (choć nie do końca). Dzisiaj lekarze stoją na stanowisku, że jest to mutacja zapalenia jelita albo po prostu trzecia, nieopisana jeszcze choroba.
Kiedy to się zaczęło?
W 2006 roku. Wystąpienie pierwszych objawów choroby zbiegło się w czasie z moją przeprowadzką z rodzinnego Rypina do Torunia na studia. Wiązałam więc nawracające biegunki i zaparcia ze stresem, zmianą diety i otoczenia. Objawy nie ustawały, ale nauczyłam się z nimi żyć. Kiedy pisałam już pracę magisterską (a więc pojawił się silny stres, który przy chorobach jelit działa bardzo niekorzystnie), doszły poważne krwawienia, a ból stał się nie do wytrzymania. Wtedy dopiero na poważnie zaczęłam szukać pomocy u lekarzy. Leczyłam się eksperymentalnie, co pomagało zwykle tylko na chwilę. Lekarze mówili wprost, że nie wiedzą, co mi jest. Zostawiali mnie z taką informacją samej sobie albo kierowali do innego lekarza. A ja ciągle traciłam szklankę do dwóch krwi dziennie. Przez te wszystkie lata miałam ponad 12 kolonoskopii, rektoskopii i anoskopii nawet nie liczę.
Broniła się pani przed stomią?
W mojej głowie pobrzmiewały stereotypy, które ciągle mają się dobrze: że życie ze stomią jest pełne zakazów, ograniczeń, wyrzeczeń, że to ostateczność. Z drugiej strony, nie wiedziałam, jak tak naprawdę wygląda życie ze stomią, bo było owiane tabu. Po latach leczenia, także operacyjnego, które przynosiło ulgę tylko na krótko, kiedy byłam wyczerpana i zrezygnowana, usłyszałam od lekarza, któremu ufam bezgranicznie, że nie ma odwrotu, trzeba zrobić stomię. Wtedy po prostu się temu poddałam. Inaczej zareagowała moja mama: zarzuciła lekarzowi, że ten chce mnie okaleczyć. Odparł, że na razie okalecza mnie choroba. To był styczeń 2018 roku. Operacja miała się odbyć w kwietniu. Postanowiłam maksymalnie wykorzystać ten czas, by dowiedzieć się wszystkiego o stomii.
I czego się pani dowiedziała?
Przekopałam polski internet i nie znalazłam nic poza medycznymi definicjami. To nie były jeszcze czasy książek Pauliny Kaszuby, która szczerze opowiada o życiu ze stomią, to nie były czasy działania Fundacji Stomalife, bo to wszystko zadziało się w ciągu ostatniego roku, może półtora. Zajrzałam więc na zagraniczne strony i trafiłam na blog dziewczyny z Holandii. Skontaktowałam się z nią. Opowiedziała mi wszystko: o dobrych i złych momentach w życiu stomika. Wyposażona w taką wiedzę mogłam iść na operację.
Najgorzej było po operacji resekcji fragmentu jelita. Rana źle się goiła, pojawił się bliznowiec. Blizna była wielka, czerwona, paskudna. Kiedy przechodziłam obok lustra, nawet w ubraniu, odwracałam głowę. Nienawidziłam swojego ciała, brzydziłam się nim.
Co po operacji?
Już wtedy wiedziałam, że chcę przekazać innym to dobro, które dostałam od innych na mojej drodze. Ale potrzebowałam czasu, by przyzwyczaić się do nowej sytuacji: do tego, że mogę zjeść owoc ze skórką, zaplanować urlop nad morzem, podczas którego nie będę się już musiała pilnować, by nie oddalać się zbytnio od toalety. Musiałam odpocząć psychicznie od choroby. Nad polskie morze pojechałam już w pierwszym roku po założeniu stomii, a w tym roku opalałam się na plaży w dwuczęściowym kostiumie. Obawiałam się trochę reakcji ludzi, ale zauważyłam tylko ciekawe spojrzenia.
Tych spojrzeń jest więcej, odkąd wzięła pani udział w sesji zdjęciowej zrealizowanej dla Fundacji Stomalife i marki bielizny Tutti „Stomia to symbol zwycięstwa” razem z aktorką Marianną Kowalewską.
Nie zastanawiałam się długo, czy się do niej zgłosić, a gdy dostałam informację o tym, że się zakwalifikowała, skakałam z radości. Bardzo ważne jest mieć bliskich, na których zawsze można liczyć. Mam oparcie w mojej mamie, która wie dziś o mnie niemal wszystko. Najbliżsi wiedzą, jak długa była moja droga do zaakceptowania swojego ciała. Najgorzej było po operacji resekcji fragmentu jelita. Rana źle się goiła, pojawił się bliznowiec. Blizna była wielka, czerwona, paskudna. Kiedy przechodziłam obok lustra, nawet w ubraniu, odwracałam głowę. Nienawidziłam swojego ciała, brzydziłam się nim. Któregoś dnia, a miałam już wtedy worek stomijny, stanęłam przed lustrem i spojrzałam na siebie łaskawszym okiem. Wszystko miałam na swoim miejscu, blizna się wygoiła, worek wyglądał estetycznie. A w głowie miałam jedną myśl: mogę normalnie żyć. Po operacji zyskałam pasję: pokochałam dance fitness, tańczę. A to dzięki temu, że nie jestem przykuta do toalety. Biorąc udział w sesji, chciałam pokazać, podobnie chyba jak pozostałe dziewczyny, że każda z nas jest inna i wyjątkowa. Podczas tych paru godzin sesji zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić, połączyła nas silna więź. Ruszyłyśmy i nic już nas nie zatrzyma przed zmienianiem świata. Po to właśnie wzięłam udział w sesji: chcę udowodnić, że ze stomią można żyć, żyć naprawdę wspaniale. To moja szansa na to, by pokazać siebie taką, jaką naprawdę jestem. Bo każdy z nas na co dzień nosi jakąś tam maskę, coś tam ukrywa. A ja już nie chce się ukrywać.
Prawniczka, która rezygnuje z maski...
I to dosłownie. Mój szef doskonale rozumie moją sytuację. Sama wypracowałam metodę pracy z klientami: stawiam na szczerość. Obawiałam się, jak będą reagować, gdy podczas rozmowy niespodziewanie usłyszą jakieś odgłosy (nie kontroluję tego, co dzieje się w worku stomijnym). Uprzedzam więc z góry: mam stomię. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z negatywną reakcją. Moja otwartość rozbraja tę sytuację i pozwala uniknąć niezręczności.