Dyskusja o nominacji Małgorzaty Sadurskiej, szefowej kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy, na członka zarządu PZU, koncentruje się na nepotyzmie i potencjalnie wysokich zarobkach nowej menedżerki. Oto dowiedziałem się z ust jakiegoś polityka PO, że za 90 tysięcy, które ma podobno dostawać Sadurska, może sobie już po miesiącu kupić takie, a nie inne auto.
A internet natychmiast podpowiedział, że ledwie jeden dzień na jej stanowisku wystarczy, by kupiła sobie jakąś najlepszą na rynku komórkę. Trochę w tym zabawy, trochę zawiści, trochę wściekłości.
Szukałem wśród swoich znajomych na Twitterze - z każdej strony politycznej sceny - jakichś argumentów za tą nominacją. W gronie ludzi rozumnych i honorowych - nikt nie podjął się obrony tej decyzji. Oczywiście zabrzmiało, że za „PO też tak było”, ale konkretnych argumentów za - brak. Dlatego przyjmuję, że jedynym wytłumaczeniem tej nominacji jest kuriozalne i pokazujące niskie standardy władzy wyjaśnienie posła Suskiego: „W zarządzie PZU potrzeba osoby, która zna program PiS. Po to, żeby realizowała program rządu, który repolonizuje rynki kapitałowe i uczciwie zarządza majątkiem Skarbu Państwa”.
W tym przedziwnym transferze polityczno-biznesowym widać jednak coś znacznie więcej niż kumoterstwo. Zastanawiające, że w Polsce, po 25 latach demokracji, status instytucji politycznych jest tak niski, że przejście do biznesu uważa się za awans. Że najważniejsze urzędnicze stanowisko w najbardziej prestiżowej instytucji administracji państwowej (ściślej według prawa to „organ pomocniczy prezydenta RP), czyli Kancelarii Prezydenta RP, opuszcza się ot tak po to, by usiąść w fotelu członka zarządu (nawet nie prezesa) spółki finansowej.
Nawet, gdyby widzieć w zamianie figur na tym miejscu jakiś zręczny plan prezydenta, próbę emancypacji, zaczątek samodzielnego działania, fakt jest taki, że szefowa Kancelarii Prezydenta RP przechodzi na stanowisko w biznesie, a wszyscy od polityków po zwykłych wyborców uznają to za życiowy awans. Jakieś tam służenie Polsce, etos służby publicznej, a może godność urzędnika państwowego dawno odstawiliśmy na bok. Oczywiście, oficjalnie politycy i urzędnicy mają pełne usta komunałów o służbie państwu, ale gdy przychodzi co do czego - mamy przykład z tak zwanych najwyższych szczebli. Liczymy zera na koncie.
Sytuacja z Małgorzatą Sadurską wiele mówi więc o postrzeganiu instytucji państwa, ale równie wiele powiedziała nam o pozycji prezydenta RP - najpewniej wbrew intencji samego Andrzeja Dudy. Może bowiem prezydent pokazał trochę samodzielności, ale komunikat poszedł w świat inny: współpracownicy opuszczają jego pokład, gdy tylko zawoła biznes.
TWITTER: @MAREKTWAROG