Tadeusz Płatek: Kebaby kiedyś i dzisiaj
Kebab to jest nasza narodowa potrawa, podobnie jak zapiekanki i hot dogi. Kebab najpełniej zasługiwałby na miano produktu regionalnego, gdyby tylko nie był ponad. Ale przecież np. oscypki też można dziś kupić w całej Polsce, ich podróbki są wszędzie, no więc kryterium lokalności jest passe. Mimo tej samej receptury, (mówię o doner durum) każda kebabowa buda nosi swój wyznacznik gatunkowy. Są kebaby „pod” czymś, albo „u kogoś”, są pisane przez „b” lub przez „p”, są „polskie i niepolskie” nawet, co wnosi nutkę rasizmu, jako że dla niektórych „prawdziwych Polaków” turecki monopol na ich ulubioną potrawę jest nie do przełknięcia do dziś, na co są bandyckie dowody.
Każdy chyba przyzna, że piękne wspomnienia z młodości w jakiś sposób łączą się z tą potrawą, która świeżym powiewem korzennego mięsa była cudownym zaspokojeniem głodu po wielogodzinnych maratonach w mrocznych, krakowskich pubach.
Mówię tu o czasach sprzed epoki wina i innych wytwornych trunków, o epoce piwa jednej z trzech wytwórni, najczęściej z sokiem malinowym, epoce wiśniówki i wódki żołądkowej gorzkiej.
Obecny czas nie obszedł się z kebabami łaskawie, i one się mszczą. Dawniej świeże, skrawane na bieżąco, do których kolejki się ustawiały, których „głowy mięsne” były zwykle dwie , bo tak ich było trzeba, dzisiaj leżą na folii pod pionowym szpikulcem.
Kebab już nie jest artykułem pierwszej potrzeby - a coraz częściej opuszczonym skrawkiem zrogowaciałego mięsa, które za towarzyszy ma zwiędłe warzywa i przeróżne dodatki, których dawniej nie było, a które mają przypudrować jego smutną twarz.
Twarz kebaba.
Czytaj dalej!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień