Do kasy państwa polskiego trafia 25 mld złotych rocznie z tytułu emisji CO2 przez elektrociepłownie i inne wielkie zakłady. Gdyby rząd przeznaczył te pieniądze na ocieplenie domów i wymianę pieców węglowych na pompy ciepła z fotowoltaiką, a Unia dołożyłaby nam na ten cel drugie tyle (bo chce!), to w parę lat rozwiązalibyśmy problem katastrofalnych kosztów ogrzewania mieszkań i drogiego prądu. A przy okazji dwa inne: zatruwania powietrza, przez które przedwcześnie umiera co roku 40 tys. Polaków oraz uzależnienia od rosyjskich surowców energetycznych.
Przepis na tanie ogrzewanie polskich domów i produkcję taniego prądu, napędzającego także miliony samochodów, a jednocześnie doprowadzenie do bankructwa agresywnej Rosji, jest prosty. Aby go dostrzec, trzeba jednak spojrzeć w przyszłość, a nie - w przeszłość.
Auta i kupa koni
Dyskusja o energii w Polsce przypomina mi wciąż, jako żywo, debatę o środkach transportu, jaka toczyła się w naszej części Europy na przełomie XIX i XX wieku. Przekonanie o wyższości koni i powozów nad „efemerycznymi ciekawostkami”, jak nazywano samochody (parowe, spalinowe i… elektryczne), było wówczas więcej niż powszechne. Mało kto pamięta, że pierwsze auta zyskały uznanie i coraz większą aprobatę nie z powodu komfortu, szybkości czy niskich kosztów, lecz ze względów… ekologicznych!
Coraz więcej ludzi martwiło się zanieczyszczeniem środowiska przez rekordową w dziejach populację koni – ciągnących nie tylko dyliżanse, karoce i dorożki, ale i wozy drabiniaste. Skażenie ulic końskimi odchodami stało się tematem równie gorącym jak dzisiaj smog; leżące wszędzie kupy były źródłem nieprzyjemnych odorów i wrażeń estetycznych oraz groźnych chorób. Równocześnie ekonomiści martwili się, jak wyżywić tyle koni. Kapitalizm oderwał ludzi od ziemi i sprzyjał masowej migracji. Do dziś można przeczytać poważne analizy z 1905 roku na temat tego, że obsianie wszystkich ziem Europy owsem nie zaspokoi potrzeb komunikacyjnych Europejczyków, czytaj: głodu koni.
Ci sami ekonomiści wykluczali zastąpienie konnych powozów przez samochody z uwagi na „niską produkcję i wysokie ceny”. Henry Ford miał już wtedy w Detroit pierwszą fabrykę, a w 1911 wybudował kolejną – w brytyjskim Manchesterze. Dwa lata później uruchomił taśmę montażową. Przed wybuchem I wojny po świecie jeździło już pół miliona fordów T. A na ziemiach polskich jeszcze do lat 60. XX wieku dominowały konie: za Gomułki mieliśmy ich nadal więcej niż aut.
Słońce i pompy ciepła zamiast węgla z Rosji
Dziś dyskusja nad Wisłą skupia się znowu nad tym, co minione. Czołowi politycy martwią się, by po wprowadzeniu embarga na węgiel z Rosji polskie gospodarstwa domowe nie zamarzły zimą na kość. W domach spalamy ok. 10 mln ton węgla rocznie i jest to w 90 procentach surowiec rosyjski; dla porównania - Polska Grupa Górnicza, największa w Europie kompania węglowa, fedruje ok. 25 mln ton, z czego ponad 90 proc. idzie na potrzeby zawodowej energetyki. Podobną dyskusję słyszeliśmy w minioną środę w Sejmie – w kwestii embarga na rosyjski gaz – LPG; politycy frasowali się tym, by nie zabrakło go dla mniej zamożnych kierowców.
Tymczasem już dziś możemy tak ocieplić i wyposażyć większość domów w Polsce, by koszt prądu i ogrzewania nie przekraczał 100, góra 150 złotych miesięcznie. Tak – 150 zł, w realiach, w których miesięczny rachunek za gaz sięga 1,5 tys. zł, a tona węgla kosztuje ponad 2 tys. zł. Podobnej rewolucji możemy dokonać – choć wolniej – w motoryzacji. Wystarczy mądrze inwestować pieniądze, które już mamy (a nie rozdawać ich na byle co) oraz sięgnąć po te, które oferuje nam Unia.
Bądźmy jak Henry Ford. Inaczej zostaniemy jak Gomułka z kupą koni.