- Do Gądkowa karetka jedzie ponad 20 minut, dlatego kupiliśmy defibrylator - mówi Mariusz Siewierski. Ma go też OSP Lubiszyn
W ubiegłym roku do Gądkowa Wielkiego ambulans (sanitarki i karetki pogotowia) wyjechały 80 razy. Najdłużej karetka jechała... 35 minut! Z danych sulęcińskiego szpitala wynika, że średni czas dojazdu ratowników do wsi wynosi 23- 24 minuty.
- Mieszkańcy zaczęli alarmować, że na przyjazd pogotowia muszą czekać zdecydowanie za długo. A co zrobić w nagłych sytuacjach? Wtedy, gdy liczy się każda chwila? - pyta Michał Siewierski, radny Torzymia.
Trudnych czy nawet krytycznych sytuacji było kilka, a mieszkańców coraz częściej martwiło to, ile będą musieli czekać na przyjazd ratowników. Czy nie zdarzy się tak, że kiedyś przyjadą za późno?
- Rozwiązaniem tej sytuacji mógł być jedynie zakup defibrylatora. Urządzenie jest proste w obsłudze i znajduje się u naszych strażaków. W sytuacjach nagłych, zwłaszcza w przypadku zawału serca, nasi strażacy w kilka minut z defibrylatorem przyjadą do osoby potrzebującej pomocy - wyjaśnia Sie¬wierski, który był pomysłodawcą tego zakupu. Radny zaznacza, że strażacy ochotnicy są po specjalistycznych przedmedycznych szkoleniach. Skąd ochotnicy mieli pieniądze na defibrylator? Ufundował im go jeden z mieszkańców Gądkowa!
Ale Gądków nie jest jedyną miejscowością, która postanowiła zakupić defibrylator. Na ten sam pomysł wpadli strażacy z Lubiszyna.
- Nasz defibrylator kosztował 8,5 tys. zł. Zbieraliśmy na niego przez kilka lat. W jaki sposób? _Np. zmywaliśmy dachy domów w gminie - mówi Marcin Nikolak, szef Ochotniczej Straży Pożarnej w Lubiszynie.
Nikolak nie ma wątpliwości: - Taki sprzęt powinien być na stanie każdej gminy. Każdy jest w stanie go obsłużyć. To urządzenie samo nas instruuje, co powinniśmy robić i w jakiej kolejności - mówi strażak ochotnik. W Lubi¬szynie jeszcze nie było takiej potrzeby, by uruchomić ten sprzęt ratujący życie.
- Trzeba jednak dmuchać na zimne. Nigdy nie wiemy, co się wydarzy i lepiej taki sprzęt mieć pod ręką - mówi Nikolak.