Staw Browarny oczyszczony za 2 mln zł. Radni nie zbadali sprawy
Poznańscy radni ponad rok temu usłyszeli o wątpliwościach ws. oczyszczania Stawu Browarnego. Uznali jednak, że zgłoszenie jest mało wiarygodne. Sprawy nie zbadali.
Oczyszczanie stawu w okolicach poznańskiej Malty kosztowało 2 mln zł. Wszystkie cztery etapy realizowała firma Drenbud. Rzetelnością robót zainteresował się emerytowany dziennikarz Marcin Dymczyk, mieszkający niedaleko stawu. Zaczął podejrzewać, że prace mające poprawić czystość wody są wykonywane głównie na papierze. Sprawę opisał w wydawanym przez siebie czasopiśmie "My".
W lutym 2016 r. pojawił się na Komisji Ochrony Środowiska w UMP. Jak przekonuje, został całkowicie zlekceważony przez radnych.
- Podczas obrad komisji mówiłem o swoich wątpliwościach i podejrzeniach.
Wtedy radny Sternalski z PO zaczął się śmiać. Zapytał, czy wiem, że są ludzie, którzy nadal wierzą, że ziemia jest płaska
- opowiada Marcin Dymczyk.
Dziennikarz pojawił się na komisji krótko po otrzymaniu wyjaśnień od Wydziału Ochrony Środowiska. Wynikało z nich, że dziennie nawet po 6 ciężarówek wywoziło namuły ze stawu. A część tych pojazdów miała rzekomo aż 6 razy dziennie kursować do miejscowości oddalonych od Poznania o około 50 minut jazdy. Według zapewnień w samym 2015 roku ze stawu wywieziono rzekomo ponad 10 tysięcy ton namułów.
Dymczyk wytknął urzędnikom, że gdyby przedstawiona mu tabelka mówiła prawdę, ciężarówki całymi dniami jeździłyby między stawem i polami położonymi w różnych wsiach. Tam bowiem miały trafiać namuły. Z jego analizy tabelki wynikało, że prace (sześciokrotny załadunek namułów w ciągu dnia, ich transport i rozładunek) musiałyby trwać wręcz 24 godziny na dobę. Dziennikarz, jako sąsiad stawu, takich intensywnych prac nie widział.
Ziemia nadal jest płaska?
Dlaczego radni z Komisji Ochrony Środowiska nie zbadali sprawy?
- Na pewno jej nie zlekceważyliśmy, ale tego pana za bardzo nie kojarzę - mówi Marek Sternalski, radny PO. - Być może powiedziałem mu coś ironicznego.
Na komisjach pojawiają się różne osoby, które opowiadają wiele historii bez żadnego pokrycia. Może otoczenie lub sposób wypowiedzi zdewaluowały jego wystąpienie.
Na pewno temat oczyszczania stawów został nam wówczas przedstawiony przez urzędników z Wydziału Ochrony Środowiska. Ich argumenty brzmiały wiarygodnie - dodaje.
Radny Sternalski przesłał nam protokół z zeszłorocznej komisji. Z dokumentu wynika, że Dymczyk mówił o podejrzeniu korupcji, radni się obruszyli, że rzuca oskarżeniami, a sprawę powinny wyjaśnić organy ścigania, a nie oni.
-
Może rzeczywiście zbyliśmy tego pana, ale on nie przedstawiał żadnych dowodów, żadnych konkretów
- dodaje Halina Owsianna, radna Zjednoczonej Lewicy. - Gdyby przedstawił dokumenty, zapewne byśmy się temu przyjrzeli. Jednak z drugiej strony nie mamy kompetencji do wyjaśniania tego typu skomplikowanych spraw. Przecież nie staniemy przy stawie i nie będziemy liczyć wyjeżdżających ciężarówek. Od śledztw jest prokuratura, nie radni - dodaje.
Przesłuchania trwają
Marcina Dymczyka takie słowa nie przekonują.
- Radni są również od tego, aby kontrolować urzędników i wydawanie publicznych pieniędzy. Podczas tamtej komisji miałem ze sobą teczkę z dokumentami. Byłem przygotowany na pytania. Radni nie wykazali żadnego zainteresowania.
Spotkał mnie ostracyzm za to, że śmiem cokolwiek zarzucać urzędnikom. Jednak nadal podtrzymuję różne zarzuty, które wtedy wypowiedziałem.
Urzędnicy WOŚ, z którymi się kontaktowaliśmy, przekonują, że różne analizy potwierdzają rzetelne oczyszczenie stawu. Ale pytani o wiarygodność wyliczeń i dokumentów, odpowiedzieli, że wolą poczekać na wyniki śledztwa. Prowadzi je policja i prokuratura po doniesieniu Polskiego Klubu Ekologicznego.
Obecnie trwają przesłuchania świadków.
Firma Drenbud, której pracownik podpisał się pod tabelką mówiącą o nadzwyczaj intensywnych pracach, nie chciała odpowiedzieć na nasze pytania.