Staw Browarny oczyszczony za 2 mln zł. Prace mogły się odbyć głównie na papierze
Poznański Urząd Miasta wydał 2 mln zł na oczyszczanie Stawu Browarnego w okolicach Malty. Śledczy sprawdzają, czy prace wykonane przez firmę Drenbud odbyły się głównie na papierze. - Wyjaśnienia urzędników i wykonawcy, które mi przedstawiono, obrażają inteligencję - uważa dziennikarz Marcin Dymczyk, który wykrył sprawę.
2 miliony złotych dostała firma Drenbud za oczyszczanie Stawu Browarnego w Poznaniu. Przez cztery lata miała z niego wywieźć wiele ton namułów. Pojawiły się podejrzenia, że znaczną część prac prowadzono jedynie na papierze. Policja i prokuratura sprawdzają czy doszło do malwersacji publicznych pieniędzy. Przedstawiciele firmy Drenbud, której właścicielem jest Henryk Paczka, nie chcieli z nami rozmawiać.
Ciężarówki - widmo
Urzędnicy z poznańskiego Wydziału Ochrony Środowiska zapewniają, że prace były prowadzone rzetelnie i są na to dowody. Ale po bardziej szczegółowych pytaniach wydają się niepewni tego, że wszystko było w porządku.
Wątpliwości budzi zwłaszcza tabelka, którą firma Drenbud przedstawiła w 2015 roku. Wynika z niej, że poszczególne ciężarówki, każda wypełniona ok. 16-18 tonami namułu, nawet po 6 razy dziennie jeździły ze Stawu Browarnego do Podstolic w gminie Nekla lub w okolice Buku i Stęszewa. Tam rzekomo zrzucały namuł na pola różnych rolników. Prace w 2015 roku rozpoczęto 12 listopada, zakończono 7 grudnia.
Sześć kursów jednej ciężarówki, tam i z powrotem, zajęłyby jej nawet około 10 godzin. A gdzie czas na załadunek i rozładunek namułów? Czy urzędnicy chcą powiedzieć, że oczyszczanie stawu i związane z tym prace odbywało się również wieczorami i w nocy?
- Firma przedstawiła bilans wywozu namułów z uwzględnieniem przykładowej trasy przejazdu, średniej ilości kursów oraz niezbędnego czasu na załadunek. Przedstawiony bilans jest analizowany przez prokuraturę i do czasu zajęcia przez nią stanowiska nie komentujemy tych informacji - tak na nasze wątpliwości odpowiedział Wydział Ochrony Środowiska poznańskiego Urzędu Miasta.
Chodzi o czystą wodę
W latach 80. ubiegłego wieku, jak podają urzędnicy, na rzece Cybina wpadającej do Jeziora Maltańskiego utworzono kaskadę czterech stawów. Celem była poprawa stanu czystości Cybiny, a w efekcie także samej Malty. Poszczególne zbiorniki pełnią rolę osadników.
Oczyszczanie Stawu Browarnego, jednego z czterech na Cybinie, odbywało się w latach 2012-2015. Każdy z czterech przetargów wygrywał Drenbud - trzy razy był jedynym oferentem. W 2013 roku, gdy miał konkurencję i przedstawił ofertę droższą o ok. 25 procent i tak dostał zlecenie. Najtańsza firma została wykluczona, bo jak podaje urząd, nie chciała przedłużyć „terminu związania ofertą”. Prace w poszczególnych latach prowadzono w ściśle określonych terminach, po wcześniejszym spuszczeniu wody ze stawu.
Obecnego śledztwa nie byłoby, gdyby nie zainteresowanie Marcina Dymczyka. To emerytowany dziennikarz, który wydaje pismo „My” i mieszka niedaleko stawu.
- Robotami zainteresowałem się w 2014 roku. Widziałem stojącą koparkę, jakiś wykopany dołek i to wszystko. Stał też baraczek. Po chwili wyszli z niego dwaj zaspani ludzie. Pytali, co ja tu robię
- opowiada Marcin Dymczyk. Po jego tekstach sprawą zainteresował się Polski Klub Ekologiczny, który zawiadomił policję.
Papier wszystko przyjmie
Dziennikarz tematu nie odpuścił i wrócił do niego pod koniec 2015 roku. Wtedy przeprowadzono najkosztowniejszą część robót, za które miasto zapłaciło Drenbudowi prawie 1 milion zł.
Dymczyk dopytywał o szczegóły i w efekcie zaproszono go na wizję lokalną nad stawami. Przedstawiono mu także tabelę wywozu namułów. Podpisali ją zewnętrzny inspektor nadzoru Janusz Grabia oraz kierownik budowy, czyli pracownik Drenbudu Dariusz Sochacki. Obaj potwierdzili w dokumencie, że w 2015 roku przez 22 dni wywieziono łącznie 5830 metrów sześciennych namułów. To ponad 10 tysięcy ton. W szczytowym okresie prac, przez dziesięć dni, kursować miało aż 6 ciężarówek. Niektóre z nich jednego tylko dnia wykonywały ponoć aż po sześć kursów.
- Tę tabelkę stworzono głównie na potrzeby mojego zainteresowania - uważa Marcin Dymczyk. - Wskazywano mi również miejsca zrzutów tych namułów, podano najpierw jedną wioskę, potem dodano kolejne. Szybko obliczyłem, że te ciężarówki musiałyby pędzić po 100 km na godzinę, aby nadążyć z robotą wykazaną mi na papierze. Sęk w tym, że często pojawiałem się przy stawach wraz z innymi mieszkańcami. Nikt z nas nie zauważył takiego natężenia prac. Podczas wizji lokalnej pytałem pana Szczepanowskiego z Wydziału Ochrony Środowiska, czy nie dziwią go takie tłumaczenia Drenbudu. Stwierdził, że nie. W końcu przerwałem to spotkanie, bo uznałem, że te opowieści obrażają moją skromną inteligencję. Potem urzędnicy wypominali mi, że gdybym został, to dowiedziałbym się całej prawdy. Moim zdaniem oni mnie zlekceważyli. Pomyśleli, kim ja jestem i co za pisemko reprezentuję.
Warstwa 3 milimetrów
Urzędnicy oraz firma Drenbud w dokumentach zapewniali, że namuły trafiły na pola pod Bukiem, Stęszewem oraz w okolice Nekli.
We wsi Dakowy Suche, według ich twierdzeń, namuł znalazł się na 5 hektarach pola i utworzył ok. 1 centymetrową warstwę. Z kolei we wsi Piekary namuł trafił na 26 hektarów pola i tutaj powstała warstwa około 3 milimetrów. Najwięcej urobku trafić miało jednak do Podstolic pod Neklą, gdzie zasypano nieczynny zbiornik.
Marcin Dymczyk chciał zobaczyć zdjęcia, zwłaszcza załadowanej wywrotki. Otrzymał fotografie: pracującej koparki, stojącej ciężarówki, prac przy stawie oraz widoki pustych pól. Na żadnej z nich nie widać odjeżdżającej, pełnej ciężarówek, transportu, rozładunku na polach. Urzędnicy tłumaczą, że nie było wymogu fotografowania jadącej ciężarówki oraz zrzutu namułów na pola.
- Te zdjęcia to jedynie scenografia całkowicie nieprawdziwej opowieści
- irytuje się Marcin Dymczyk.
Drenbud odmawia
Skontaktowaliśmy się z Wydziałem Ochrony Środowiska. Zastępca dyrektora wydziału Piotr Szczepanowski zapewniał nas, że z dokumentów wynika, że efekt osiągnięto. Czyli ze stawu wywieziono ilość namułów ustaloną jeszcze przed rozpoczęciem robót. Dodał, że prace kontrolował niezależny od urzędu inspektor nadzoru.
Czy Piotr Szczepanowski wierzy w opowieść o ciężarówkach kursujących w listopadzie po 6 razy dziennie między stawem, a poszczególnymi polami? - Czekam na wyniki śledztwa - odpowiada.
Miasto jednak zapłaciło Drenbudowi całą kwotę. Urzędnicy przekonują, że właściciele pól potwierdzili odbiór namułów ze stawu. Ponadto urząd nie zakładał „z góry”, że wykonawca albo inspektor nadzoru poświadczyli nieprawdę w dokumentach. Miasto, jak wskazuje Piotr Szczepanowski, zamówiło również „niezależną ekspertyzę, która potwierdziła fakt całkowitego wykonania zadania”.
Prawdę ma ustalić prowadzone śledztwo. Duże znaczenie ma tabelka, którą przekazano Dymczykowi, żeby zaspokoić jego ciekawość. Dane zawarte w tym dokumencie wzbudzają wątpliwości.
- Śledztwo wciąż trwa. W tej chwili trwają przesłuchania świadków. Sprawa prowadzona jest przez wydział do walki z przestępczością gospodarczą pod nadzorem prokuratury
- mówi Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Firma Drenbud, która zainkasowała 2 mln zł za rzekome oczyszczanie, nie chciała komentować sprawy. Odmówiła odpowiedzi na przesłane przez nas pytania.