Starsi Panowie w Paryżu, Krakowie i Warszawie. Felieton Tadeusza Płatka
Gdy po raz pierwszy w życiu dotarłem do Francji, a miałem wtedy lat kilkanaście, zobaczyłem starszych panów grających w pétanque. Jeśli kto nie wie - to narodowa gra w metalowe kule, którymi się rzuca jak najbliżej cochonnet, małej drewnianej kuleczki, w prostym tłumaczeniu „świnki”. Najważniejszymi jednak rekwizytami były w tej grze papierosy gauloises caporal (takie ich extra mocne), szklanki wypełnione pastisem i rozmowa. Ujrzałem na żywo coś, co wcześniej widziałem tylko w filmach z Louisem De Funèsem, co zdawało mi się tylko śmieszną scenografią. A tu proszę: rzeczywiście, dziadki z własnej woli noszą kraciaste kaszkiety i uprawiają folklor.
Od tego czasu zacząłem dostrzegać w naszej krakowskiej rzeczywistości dziadków rodzimych, w przeciwieństwie do frankofońskich, bardziej statycznych. Spotkać ich kiedyś można było w cukierniach, kawiarniach RIO przy ul. Św. Jana i w Vis-à-Vis przy Rynku Głównym. Dzisiaj częściej w kawiarni Kurant, o stałych porach. O uprawianiu żadnego zespołowego sportu tu nie ma mowy, kawka tylko, ciastka itp.
Co innego w Warszawie! Tutaj kultura spotkań dziadkowych ma się pysznie i biorąc pod uwagę, że nieuchronnie zbliżam się do wieku dziaderskiego (mam już ponad 40 lat), to na starość wolałbym się ze stołecznymi dziadkami bujać, bo jest ich, w przestrzeni publicznej, zdecydowanie więcej.
Dzisiaj natknąłem się już na trzeci patrol, za którym właśnie siedzę w kawiarni i którego bezczelnie, potajemnie podsłuchuję.
O czym gadają? Zaczęli o „rolniku Morawieckim” (zrazu myślałem że chodzi o jakiegoś rolnika mazowieckiego), sytuacji na granicy i rachunkach za prąd.
Tematach, słowem, bieżących. Wszystko w tonie dość krytycznym mimo że relacjonowane w sposób, powiedzmy, szlachetny, pełnymi zdaniami, dość literacko, z użyciem długich, mniej już dzisiaj używanych wielosylabowych słów, np. „niedopuszczalne”, „horrendalne”, „fatalne”, czy „rozczarowujące”.
Następnie rozmowa, przy drugiej już herbacie, weszła na śmierć - kalejdoskop nieżywych kolegów i koleżanek, z czego naturalnie ześlizgnęła się na relacje państwo-Kościół, ale tylko na chwilkę, by miękko wskoczyć na recenzje popularnych portali plotkarskich.
Podsłuchuję ich w kawiarni na Bemowie.
Dziadkowie warszawscy, w sztruksach, w beżach. Rozmawiają już godzinę, Nie wchodzą sobie w zdanie. Ich mowa jest uspokajającą, melodyjną mantrą.
Za nimi stolik studentek, dalej para na oko wagarujących licealistów. Wszyscy wpatrzeni w komórki, milczący, czasem tylko pokazujący sobie ekrany, których treść nie odbija się jednak na twarzach. Nie są zbulwersowani, rozanieleni, zaskoczeni. Świat szybko przetacza im się przed oczami i uszami, zatkanymi przez bezprzewodowe słuchawki.
Przetacza się niby blisko, ale w istocie daleko, poza zasięgiem.