Śmierć w Pobiedziskach: Policjant, który wywiózł mężczyznę do lasu, wyszedł z aresztu
Tragiczna śmierć 36-letniego Piotra z Pobiedzisk wstrząsnęła całą Wielkopolską. Policjant, który zamiast udzielić mu pomocy, wywiózł go i zostawił w lesie, został właśnie zwolniony z aresztu.
W sprawę śmierci mieszkańca podpoznańskich Pobiedzisk zamieszani są byli funkcjonariusze policji. 9 maja 2018 roku po otrzymaniu zgłoszenia, zamiast wezwać pomoc, zabrali półprzytomnego mężczyznę z trawnika przy ulicy Poznańskiej i wywieźli do lasu. Tam 36-latek zmarł.
Nieoficjalnie mówi się, że funkcjonariuszom kończyła się tego dnia służba i najprawdopodobniej chcieli jak najszybciej zakończyć interwencję i wrócić do domu. Po tym zdarzeniu oboje zostali wyrzuceni ze służby. Usłyszeli także prokuratorskie zarzuty nieudzielenia pomocy oraz niedopełnienia obowiązków. Kobieta przyznała się do winy, dostała dozór policji i zakaz opuszczania kraju. Jej kolega po fachu – były policjant z trzyletnim doświadczeniem, nie chciał wówczas składać wyjaśnień, trafił do aresztu, z którego właśnie został zwolniony.
– Prokurator zdecydował się uchylić areszt tymczasowy. To nie jest forma odbywania kary. Na to przyjdzie czas później. Na tym etapie postępowania materiał dowodowy jest wystarczający, by zastosować wobec podejrzanego mężczyzny wolnościowe środki zapobiegawcze i zrezygnować z izolacji – tłumaczy prokurator Monika Turska-Nowak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Przypomnijmy, że ciało mężczyzny znaleziono 10 maja. Piotr leżał bez butów w krzakach przy jeziorze Dobre. Sekcja zwłok 36-latka wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci był krwotok wewnątrzczaszkowy. Rodzina przekonuje jednak, że został pobity. Na ciele miał widoczne liczne obrażenia zewnętrzne. Mechanizm ich powstania ocenił biegły z zakresu medycyny, którego opinia jest jednym z elementów materiału dowodowego. Jak wynika z naszych nieoficjalnych informacji, podczas przesłuchania jeden z funkcjonariuszy miał przyznać, iż w czasie interwencji doszło do rękoczynów.
Rodzina Piotra nie otrząsnęła się z tragedii i nie ukrywa żalu, jaki ma do policjantów z Pobiedzisk.
– Im dłużej to trwa, tym więcej nas to kosztuje. Teraz pozostaje tylko czekać na sprawiedliwy wyrok. To dla nas ogromna tragedia. Początkowo byłyśmy w szoku, ale jest coraz gorzej, bo analizujemy, co mogło się w tym lesie wydarzyć. Przeżywamy katusze
– mówi ani Emilia, siostra zmarłego mężczyzny.
Piotr mieszkał w Pobiedziskach z matką i 92-letnią babcią. Był opiekunem rodziny. Miał wielkie plany – chciał oświadczyć się dziewczynie, jednak czekał aż przeżyje ona żałobę po ojcu. Nie zdążył. Policjanci zabrali go, gdy leżał zaledwie 100 metrów od własnego domu.